poniedziałek, 1 września 2014

Rozdział 7

"Jest coś co przezwycięża strach, co przezwycięża ból- tym czymś jest nadzieja."


***

W lesie też za dużo nie oglądałem. Naprawdę wolałem zostawić to sobie na później. Zobaczyć samemu. Ewentualnie z Rose… Ach, Rose. Ile ja bym dał, aby dotknąć jej rudych włosów, aby znów ją pocałować, znów poczuć ten dziwny magnes, który…
-Ej, Scorp! Jesz te kanapkę?- wesoły głos Freddy’ego obudził mnie z wspominania tej boskiej dziewczyny. Spojrzałem na niego jednym z moich, najczęściej do niego używanych, spojrzeń, pod tytułem „Freddy, to nie czas na takie głupie pytania”. On najwyraźniej rozumiejąc tę minę, wzruszył ramionami i chwycił jedną z moich kanapek z czekoladą. Tym razem to ja wzruszyłem ramionami i zacząłem rozglądać się po okolicy.
Siedzimy na jednej z polan, na kocach, wśród wysokich traw. To trochę śmieszne. Wydaje mi się, że tak spędzają czas czasami mugole. Siedzą na dworze z takim dziwnym koszyczkiem, a w nim mają jedzenie. Widziałem takie zdjęcie w jednym z albumów mojej mamy. Tam siedziała na kocu z jakimiś innymi paniami. Wiem, że jedna z nich miała na imię Anja. Miała ciemnoblond włosy, tak trochę za szyję, zielono- niebiesko- szare oczy i piękny uśmiech. Podobno te oczy zmieniały jej się pod wpływem tego, że bawiła się kiedyś zaklęciami. Ciekawa historia. Zawsze gdy wspominam historie, które opowiadała mi matka, czuję się jak mały chłopiec. Jak taki malutki chłopczyk, który i tak praktycznie nic wtedy nie rozumiał, ale i tak uwielbiał je słuchać. Pamiętam jeszcze, że ta pani Anja, umiała zmieniać kolor swoich włosów- na przykład na rude. Bardzo mi się to podoba. Z chęcią chciałbym zmienić swoje włosy na niebieskie, zielone…
-Scorp, idziemy!- tym razem to Bert zabronił mi zagłębiać się w wspomnienia. Jakoś mam niezwykłą ochotę na wspominanie. Taką jakby potrzebę. Chyba to miejsce tak na mnie działa.
Wzruszyłem ramionami i razem z chłopakami wstałem, jak i ruszyłem za profesor McHaven. Na pewno jak udam się nad jezioro, wtedy sobie powspominam. Z chęcią wrócę do tamtych czasów.

***

-Rose? Tak, masz na imię?- jakaś dziewczyna, o ciemnej karnacji, bursztynowych dużych, wręcz ogromnych oczach i brązowych włosach, falowanych aż po brzuch, stała przede mną badając mnie wzrokiem.
-Em, tak, mam na imię Rose, a ty…
-Carmel Dyan- zawołała wesoło, przerywając mi i przy okazji wciskając swoją rękę w moją, potrząsając nią, jakby nerwowo.- Razem, jeszcze z dwoma innymi dziewczynami, będziemy dzielić namiot na pierwszą noc.- uśmiechnęła się szeroko, a ja odwdzięczyłam się tym samym.
-Patrz, pani Wester nas woła.- mruknęłam, ale zanim zdążyłam się zorientować, już byłam ciągnięta przez Carmel w stronę nauczycielki.
Kobieta, o kruczoczarnych włosach, upiętych w niechlujny kok, stała przed mugolskim namiotem, rzucając jakieś zaklęcia.
-O witajcie dziewczyny!- zawołała zauważając naszą obecność.- O! Widzicie tamte dwie dziewczynki? Ta blondynka to Alice, a tamta w lokach to Debby!- zawołała wesoło kobieta, pokazując perliście białe zęby w niezwykle miłym uśmiechu. Miała całą twarz w piegach, ale za to jakich ładnych. Moje piegi chyba nie wyglądają tak dobrze…
Znów zostałam ciągnięta przez Carmel, tym razem w stronę Debby i Alice. Brunetka od razu zaczęła rozmowę.
-Ja jestem Carmel Dyan, a to jest Rose Weasley.- powiedziała wesoło, podając rękę najpierw Debby, potem Alice. Ja zrobiłam to samo.
-Ja, jestem Debby McHollygen. Ale wolę jak zwracają się do mnie pod pseudonimem, Megan.- powiedziała, a jej ton ociekał wymądrzaniem. Taki dumny, wyniosły, ugh okropny! Nienawidzę jak ludzie tak mówią! Staram się jednak opanować i delikatnie trząść jej dłonią, aby przypadkiem jej nie złamać.
-Ja jestem Alice Tomshon.- blondynka powiedziała to bardzo cicho, ale wyraźnie. Ciężko mi jest na te chwilę ocenić jej charakter, ale coś mi się wydaje, że jest nieśmiała.
-No to będziemy dzielić razem namiot!- zawołała, jakby uradowana Carmel. Jej charakter już chyba przejrzałam na wylot. Wesoła, żywa, energiczna, dusza towarzystwa. Będzie mi się dobrze z nią współpracowało.
Carmel zaczęła jakąś niezwykle głośną rozmowę, ja jednak, starając się nie skupiać nad mądralińskim głosem Debby, rozglądałam się po uczniach.
Praktycznie nikogo nie znałam. Jedyne co rzuciło mi się w oczy, to czupryna miodowych, blond włosów. Emily. Obok niej stała jakaś szatynka. Clary. Zrobiło mi się nie dobrze.
Nagle usłyszałam jakiś większy hałas, dochodzący zza moich pleców. To Ślizgoni wracali ze spaceru. Chciałam znaleźć w tłumie Scorpiusa, ale Alice puknęła mnie w ramię.
-A ty, Rose?- zapytała, a ja, nic nie wiedząc spojrzałam się po dziewczynach z pytającym spojrzeniem.
-Rozmawiałyśmy o tej okolicy, podoba ci się?- zapytała entuzjastycznie Carmel.
-I to jeszcze jak.- powiedziałam uśmiechając się szczerze.

***

-Nie no nie wierzę!- warknęła Clary, a jej twarz przybrała złowrogą minę.
-Co?- zapytała blond włosa, rozglądając się po tłumie uczniaków.
-Rose nie jest z nami w namiocie, nie możemy zacząć realizować planu!- syknęła, półgłosem Clary, prosto w ucho Emily, tak głośno, że aż blondynka zadrżała.
Longbottom nie miała zamiaru mieszać się w niecne plany koleżanki, jednak czy coś innego jej pozostało? No tak, jedyne co jej pozostało to nadzieja, iż Rose nie natknie się na Clary w najbliższym czasie.

***

-Proszę tutaj chłopcy!- powiedziała pani Kwell, wskazując na jakiś soczysto zielony namiot. Razem z Freddym i Bertem podeszliśmy do nauczycielki, a ta zaczęła nam wszystko tłumaczyć.
-Będziecie dzielić namiot jeszcze z tamtym chłopcem!- powiedziała, tym razem wskazując na chłopaka, troszkę wyższego ode mnie, miał piegi na nosie i kruczoczarne włosy, do tego chyba zielone oczy. Chłopak, widząc wskazującą na niego nauczycielkę podszedł do nas, opuszczając cień pod drzewem.
-Cześć.- powiedział podając mi rękę, następnie Freddy’emu, potem Bertowi.- Nazywam się Ian Galsedon. Będę z wami w namiocie.- dodał, uśmiechając się z lekka szyderczo. Miał dość głęboki głos i kwadratową szczękę.
-Scorpius Malfoy.- powiedziałem ze stoickim spokojem, uważnie patrząc w oczy Iana, były tak jakby zaszklone, puste, ale jednak szmaragdowe. 
-Bert Bullyvan.- powiedział Bert, a po nim przedstawił się Freddy.
-Freddy Goodlook.- powiedział ukazując perlisto białe zęby w radosnym uśmiechu. Nawet jego nazwisko wskazywało na szczęście.
-Możecie już wejść do namiotu.- powiedziała obojętnie profesor, następnie idąc w stronę pani Wester.
Podszedłem bliżej do namiotu i jednym pociągnięciem rozsunąłem zamek. Wszedłem do środka i zobaczyłem to, czego się spodziewałem.
Oczywiście namiot był co najmniej dziesięć, jak nie więcej, razy większy niż z zewnątrz. Przede mną stały dwa duże fotele, a pomiędzy nimi mała komoda z lampką. Było widać tam dalej kuchnię, na lewo od niej przejście najwyraźniej do sypialni, a na dodatek obok sypialni były dwie łazienki- tak przynajmniej mi się wydawało.
Zanim chłopcy zdążyli cokolwiek powiedzieć, popędziłem w stronę sypialni, o dziwo, nasze bagaże już tam były.
W pomieszczeniu były cztery łóżka. To znaczy dwa łóżka piętrowe. Ja, chciałem na początku wybrać jedno z tych u góry, ale przypomniałem sobie, że moje nocne spacery, będą związane z opuszczeniem łóżka, tak też bezpieczniej byłoby zająć sobie łóżko na dole.
Rzuciłem mój bagaż obok mojego łóżka, które stało pod jedną z ścian, naprzeciwko przejścia. Do mnie za chwilę dołączyli Freddy, Bert i Ian.
Galsedon zajął łóżko nade mną, Freddy zajął górne na drugim łóżku, a pod nim będzie spał Bert.

***

-No cześć, kuzyneczko.- usłyszałam rozradowany głos Albusa za moimi plecami. Odskoczyłam do przodu, przy okazji odwracając się do niego.
-Wystraszyłeś mnie.- powiedziałam, chociaż to i tak nic mi nie da, poza spojrzeniem na zadowolonego kuzyna.
-To wasz namiot?- zapytał Potter, podpierając się lewą ręką na biodrze, a prawą wskazując na krwistoczerwony namiot tuż za mną.
-Tak. I tylko waż mi się tam wejść, bez mojej zgody, to uduszę cię tymi rękami- powiedziałam z groźbą w głosie unosząc do góry, na poziomie jego twarzy, moje ręce- Czaisz?
Albus machał dłonią odpychając moje ręce, a wyraz twarzy miał taki, jakby odganiał niezwykle tłustą i obrzydliwą muchę. Przewróciłam oczami.
-Rose! Tutaj jesteś! Właśnie planowałyśmy z dziewczynami dzisiejszy wieczór!- ten entuzjastyczny głos jeszcze chwilę dudnił mi w głowie. Carmel stanęła obok mnie i jakby nigdy nic oparła swój łokieć na moim ramieniu.
-Ooo, a cóż to za przeurocze dziewczę?- zapytał Albus robiąc minę pod tytułem „czemu wcześniej cię nie poznałem?”. Znów przewróciłam oczami, ostatnio robię to zbyt często. Przy poruszaniu oczami dostrzegłam przy jednym z namiotów Scorpiusa, który energicznie rozmawiał z jakimś Ślizgonem.
-To jest Carmel, Carmel to mój ukochany- tutaj mu wystawiłam język- kuzynek Albus. Dobrze się dogadacie, a ja muszę zniknąć na chwilę, wybaczcie.- dodałam i wyszłam z tłumu koleżanek i Albusa. Obróciłam się ostatni raz, a widząc grupkę rozradowanych dziewczyn chichoczących z żartów mojego kuzyna, uśmiechnęłam się pod nosem i ruszyłam w stronę zielonego namiotu.
Gdy tylko Scorpius zobaczył, że idę w jego stronę, szybko przerwał rozmowę, a jego kolega wydawał się nie zadowolony z tego zwrotu akcji. O dziwo, zamiast skupić się na Scorpiusie, patrzyłam w plecy chłopaka, który wchodził teraz to zielonego namiotu.
Był bardzo podobny do Max’a, jedyne co ich różniło, to piegi. Max nie ma piegów, no i ogólnie ma inny wyraz twarzy, ale włosy-identyczne, oczy-identyczne, uśmiech- no cholera, taki sam!
Scorpius stanął przede mną czekając, aż to ja zacznę rozmowę. Nie miałam zamiaru porządkować spraw w tym miejscu i w tym czasie, jednak miałam pewien plan.
-Scorpius, słuchaj, musimy pogadać.- powiedziałam nieco nerwowym tonem, a ręce zaczęły mi się trząść. Czemu tak na niego reaguję? Może to podobieństwo naszych charakterów tak na mnie działa, a może to podobieństwo naszych mocy?
Schowałam dłonie w kieszeniach spodni, co Malfoy, na szczęście, zignorował. Dalej, bez strachu, patrzył mi prosto w oczy. Ja jednak musiałam stoczyć wewnętrzną walkę by znów nie zagubić się w tych szarych oczach.
-Wiem.- mruknął, a jego głos już nie był taki pewny jak wyraz twarzy.
-Ale nie teraz i nie tutaj. Pamiętasz drogę do jeziora?
Na to pytanie Scorpius jakby ożył, a ja dostrzegłam ten błysk w jego oku. Cała ta sytuacja byłaby wspaniała, gdyby nie to, że poczułam ogromny ból głowy. Odruchowo się za nią złapałam, nogi zrobiły mi się jak z waty, widziałam wszystko jakby przez mgłę.
-Rose! Rose, ej! Co się stało?- wołał Scorpius, a ja poczułam, że dotyka moje ramie, przez co ból mojej głowy się powiększył.
Jedyne co potem pamiętam, to to, jak pani Wester celuje we mnie różdżką.

***

Leżę na jakimś niezwykle twardym i niewygodnym łóżku. Jestem w Skrzydle Szpitalnym. Zaraz, to nie Skrzydło Szpitalne tylko jakiś namiot. Ale na sto procent był wzorowany na szpitalu. Jedyne czym się różni, to brakiem okien.
Bez pomysłu patrzę się w sufit. Co się właściwie stało?
-Rose. Obudziłaś się!- usłyszałam przejęty głos Ala. Odwróciłam głowę w prawo i ujrzałam mojego kuzyna, jak siedział na jakimś krześle przy moim łóżku. Miał troskę wymalowaną na twarzy. Jak dobrze, że jest tutaj.
-Co się stało?- zapytałam o pierwsze co mi przyszło do głowy, drugie pytanie z kolei dotyczyłoby miejsca w którym jestem.
-Rozmawiałaś ze Scorpiusem i… zemdlałaś. Pani Wester zabrała cię tutaj, to jest namiot szpitalny.- odpowiedział Potter, przy okazji odpowiadając na moje nieme pytanie. Znów odwróciłam głowę i spojrzałam się na biały sufit.
Pamiętam. Pamiętam co się działo. Stałam ze Scorpiusem i zaczęłam z nim rozmawiać. Wspomniałam coś o jeziorze i…
-Albus! Zawołaj panią Wester, szybko!- zawołałam kurczowo łapiąc się łóżka, na którym leżę.
Zielonooki poderwał się z krzesła i zniknął za zapięciem od Szpitalnego Namiotu.
Nie czekałam długo, bo po zaledwie dwóch sekundach wrócił, idąc za panią Wester. Kobieta szybko podbiegła do mnie, a ja ze zmarszczonym czołem wpatrywałam się w jej piegowatą twarz.
-Co się stało, Rose?- spytała, a jej oczy były przeszyte niepokojem, ja w sumie też nie byłam spokojna, lecz postanowiłam chociaż taką udawać.
-Niech pani usiądzie, a Albus niech wyjdzie.- powiedziałam ze stoickim spokojem.
Kobieta usiadła, a Albus stał obok mojego łóżka, jak wryty.
-Nigdzie nie idę!- krzyknął po chwili- Ja jestem pewny, że to Malfoy rzucił na nią jakąś klątwę! Na pewno!- dodał widząc, że pani Wester zwróciła na niego uwagę.
-Nie! On nie rzucił żadnej klątwy!- warknęłam, lecz po użyciu mocnego tonu, znów zabolała mnie głowa.- Proszę pani, niech pani go stąd wyprowadzi…- dodałam słabym głosem.
Kiedy profesorka chciała chwycić Albusa za ramię, ten wyrwał się jej i szybkim, groźnym krokiem, opuścił Szpitalny Namiot. Czarnowłosa usiadła z powrotem na krzesło, znów wpatrując się we mnie tym wzrokiem.
-Co się stało?- ponowiła pytanie, a ja westchnęłam ciężko.
To, co zamierzałam jej powiedzieć, nie było do końca planowane. Nie chciałam nikomu o tym mówić. Teraz, chyba, nie miałam już wyjścia.
-Proszę pani, ja… ja od pewnego czasu, dokładnie od kiedy Tiara przydzieliła mnie do Gryffindoru, zaczęłam mieć…takie…- tutaj przerwałam szukając dobrego słowa, lecz nic nie przychodziło mi do głowy.
-Tak? Rose?- zapytała, a na jej twarzy ukazało się kilka zmarszczek.
-Ja zaczęłam czuć magię innych…- powiedziałam szeptem, a kobieta zamarła, jednak wyglądała na nieco mniej przerażoną niż poprzednio.
-No dobrze. A opowiedz mi, proszę, jak czułaś tę magię?- zapytała, podejrzliwie się na mnie patrzeć.
-To zaczęło się od…- tutaj znów przerwałam. Jakby ująć w zdaniu, że stało się to przy pocałunku Scorpiusa?- Przy kontakcie fizycznym. To znaczy… Nie, nie w ten sposób. Po prostu, kiedy dotykałam kogoś, to czułam jego magię. Takie jakby wibracje, mrowienie, albo czasami po prostu miałam pełne wyrazy w mojej głowie, typu zakochany, szczęśliwy. A jeszcze inaczej, było wtedy, gdy czułam czyjąś magię w sobie. Jakby ta magia była i moja i tej drugiej osoby. Jakby się…połączyły.
Kobieta patrzyła nie mnie, jakby czekając na resztę wytłumaczeń, a ja kontynuowałam.
-Z czasem, czułam tę magię mocniej, nie zawsze musząc dotykać kogoś. Tylko… kiedy tej osoby uczucia były silne… ja je czułam.- powiedziałam, a zdradzenie tak ważnej części, bo to była tylko część, mojego sekretu, przyniosła mi ogromną ulgę.- I myślę, że tak zareagowałam poprzez uczucia Scorpiusa w tamtej chwili. I myślę…- przerwałam, zanim zdążyłam się ugryźć w ten mój długi jęzor.
-I myślisz…?- zapytała profesor z lekką nadzieją w głosie.
-I myślę, że to może być niebezpieczne.

***


4 komentarze:

  1. Ekstra c: Anja, wygląda podobnie do mnie :o no i ma podobnie na imię... podejrzewam kopiowanie mojej osoby :D Hahaha c:

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Już się bałam, że się nie zorientujesz! To miała być niespodzianka <3 Jeszcze wkręcę tutaj resztę adminek, lecz wszystko w swoim czasie :D

      Usuń
    2. Hyhy :D Ale czumu ja do cholery jestem ciocią ?! XD

      Usuń