niedziela, 7 września 2014

Rozdział 9

"Zamknij na chwilę oczy
Nie myśl o tym
Czy boisz się, czy nie.
Na chwilę
Zostawmy w tyle
Rozczarowań gniew..."

***

Głośny trzask mnie obudził. Przede mną pojawiły się cztery, ciemne sylwetki. Nie jestem w stanie rozpoznać kto to, ale wiem jedno- czuję ich magię.  Niewidzialna siła przestała mnie uciskać, więc mam jeszcze szanse na ucieczkę, ktokolwiek to jest.   Kto na Merlina zrobił ten namiot?! Nie ma tu chyba światła!
-Rose. Spokojnie, to ja, profesor McGonagall.- usłyszałam kobiecy głos i już się uspokoiłam.
To tylko dyrektorka.  Moje oczy przyzwyczaiły się do ciemności i dostrzegłam, że dwie pozostałe osoby to pani Wester i pani Holly, a kim jest ten mężczyzna? 
-To jest pan Jack, zajmuje się takimi problemami magicznymi.- pani Wester odpowiedziała na moje nieme pytanie, wskazując lewą, a może prawą, ręką ów mężczyznę. 
-Już nie mam problemów.- zaczęłam stanowczo- Umiem nad tym panować.
-Umiesz? Ale jak to? Przecież… przecież…- zaczęła się jąkać pani Holly, a ja zmierzyłam ją wzrokiem, dobrze wiedząc, że tego nie widzi, ale z pewnością wyczuła, bo zamilkła.
-Rose- zaczęła McGonagall, siadając na jednym z krzeseł obok mojego łóżka.- Pani Holly powiedziała mi, że wyczułaś magię pani Wester, to prawda?
-Nie jestem pewna czy to była akurat magia pani Wester, jednak czułam kilka, może kilkanaście magii naraz. Myślę, że czułam też magię pani Wester.- rzekłam patrząc dalej na panią Holly, jak na zdrajcę. Mam nadzieję, że nikt poza pielęgniarką tego nie zauważył.
-To niemożliwe!- odrzekł szorstko Jack, krzyżując ramiona na klatce piersiowej i wykrzywiając twarz, nie mam pojęcia w jaki sposób ją wykrzywił, bo jest tu strasznie ciemno, ale najprawdopodobniej w grymasie.- Pani Wester pochodzi z mugolskiej rodziny. Nikt nie jest w stanie wyczuć jej magii. Nikt. Rozumiesz? Nie ładnie tak kłamać dziewczynko…
 Ugh! Jeden zero dla tego palanta. Już go nie lubię.
-Nie twierdzę, że czułam AKURAT magię pani Wester, może niech pan słucha ze zrozumieniem. Powiedziałam, że nie jestem pewna.
 Ha! Jeden- jeden!   Jack pokręcił się w swoich miejscu i opuścił swoje ramiona, stając prosto. -W takim razie, jestem w stanie i chyba raczej też zmuszony, cię zbadać.- odparł oschle, po czym wyjął zza pazuchy różdżkę. Jednym machnięciem zapaliły się światła, a ja chyba dostałam zawału.  Ten koleś wyglądał strasznie! Jak jakaś porcelanowa, niezwykle brzydka, lalka… 
-Musimy opuścić namiot?- zapytała pani Holly, a pani Wester z oczekiwaniem wpatrywała się w tego mężczyznę.
 -Myślę, że panie tak, ale wolałbym, aby pani McGonagall została, na wszelki wypadek, gdyby… coś działo się z nią nie tak…
Kurczę. Dwa jeden dla porcelany! Kobiety opuściły namiot. Sztywniak pochylił się nade mną i zrobił kilka ruchów różdżką pozostawiając po sobie jasno-czerwone ślady. Następnie pokręcił głową, jakby zrezygnowany i opuścił różdżkę. 
-Coś się stało?- zapytała wyraźnie zaniepokojona dyrektorka, a moje gardło zatkała wielka gula.
-Mogę użyć legilimencji?- zapytał Jack, a ja zamarłam. 
Legilimencja? Czy to jest legalne? Używanie takiego zaklęcia na uczniach?! Co ta porcelana ma w tym pustym łbie…
 -Jest to konieczne?- zapytała profesorka.
-Muszę wiedzieć, jak dokładnie wyglądała zaistniała sytuacja…- wycedził, zerkając na mnie i uśmiechając się złośliwie.
-No dobrze.- zgodziła się McGonagall. 
Super. Trzy jeden. Przegrywam z lalką! Masakra. Normalnie bym zaprzeczyła, ale wiem, że moje zdanie liczy się tu najmniej. Ten kretyn zaraz zobaczy wszystkie moje wspomnienia! Zobaczy pocałunek ze Scorpiusem, kłótnię z dziewczynami, zobaczy moje podejrzenia co do tego zegara, zobaczy Max’a, Albusa… cholera, jestem w…
-Proszę zacząć.- przerwała moje myśli Minerva, a ja przełknęłam głośno ślinę.
 -Legilimens!- krzyknął Jack wskazując na mnie różdżką. Poczułam mocny ból w czaszce. Zaczynał się od czoła do skroni, aż po kręgosłup. Chcę krzyknąć, o ile nie zaczęłam już wcześniej.  Myśli mi się plączą, czują jak coś, ktoś, nie wiem co, wbija się do moich myśli, oblewając je wiadrem wspomnień. 
Widzę scenę w pociągu. Widzę jak pojedynkuję się z Clary, potem wchodzi Scorpius, jednak wszystko słychać jak przez ścianę. Nie dokładnie, jakby było zagłuszone.   Potem kolejne wspomnienie. Kłótnia z Emily. Aj, to było straszne. Nie chcę o tym myśleć, nie chcę, nie chcę, nie chcę…
Kolejne wspomnienie, dalej nic nie słychać. Tak jakbym była pod wodą. Jestem w przedziale z Albusem, Max’em i Danielem. Rozmawiamy, lecz nie słyszę o czym, widzę tylko jak poruszamy ustami.   Potem się budzę na ramieniu Max’a, widzę zegar, Albus się budzi, rzucam zaklęcie, Albus wyciąga zegarek… Wspomnienie rozmazuje się, zastępując go nowym…
Zwiedzamy okolice, nic ciekawego. Nie, zaraz, zaraz. Jest tu coś czego nie zauważyłam. Max był w lesie, ale przy jeziorze już nie. I na dodatek… nie chyba mi się przewidziało… czy on ma na nosie piegi?  Nie ważne.
 Kolejne wspomnienie… Podchodzę do Scorpiusa, nadal słychać wszystko jak pod wodą. Podchodzę bliżej, bliżej… Nie. Nie chcę by ta porcelana znała prawdę. Nie pozwalam. 
Cofam się. Że co? Naprawdę. Naprawdę, tamta Rose, ze wspomnienia zawróciła. Ale jak… ale jak…
Otwieram oczy. Jack przestał używać zaklęcia.  Oddychałam szybko, a plecy miałam całe mokre. Byłam przerażona. Jak ja to zrobiłam?
-Jak?- wydarł się Jack. Jego porcelanowa twarz była zalana potem i gniewem.- To jest jakaś czarno magiczna dziewczynka!- warknął i spojrzał się na McGonagall.
-O czym pan mówi?- zapytała spokojnie.
 -Ona nie dała mi możliwości słyszenia! Ona sama zakończyła moje zaklęcie, nie ja!- krzyczał, darł, wył w niebogłosy, a moje uszy uległy zniszczeniu.
-Nie prawda.- mruknęłam cicho, a oboje odwrócili w moją stronę głowy- Przecież jestem na pierwszym roku nauki w Hogwarcie, jak mogłabym umieć się bronić przed tak silnym zaklęciem?- zapytałam idealnie ukrywając przerażenie, gdyż to pytanie zwróciłam również i do siebie. Mój głos brzmiał niewinnie i lekko, wisiał przez chwilę w powietrzu.
-Myślę, że to będzie koniec mojego leczenia. Ta dziewczyna jest jakaś przeklęta! Do widzenia.- powiedział stanowczo porcelanowy i nie czekając na odpowiedź, zniknął z głośnym trzaskiem.  

*** 

-Max! Max!- zawołałem wbiegając do namiotu. Mój głos bębnił mi przez chwilę w czaszce, następnie zastąpiło go wołanie Daniela. 
-Znalazłeś go? -Nie.- powiedziałem i ze skupioną miną opadłem na kanapę.  Jest środek nocy, a Max’a nie ma. Nie ma go. Po prostu zniknął. 
-Dobra. Nie przejmujmy się. Na pewno wróci.- powiedział cicho Daniel i ruszył w stronę sypialni, ja zrobiłem to samo.  

*** 

-Psst!- syknęła skośnooka- Emily, wstawaj!- warknęła już nieco głośniej.
W ciemnej sypialni były dwa łóżka piętrowe. Ona spała na górze, a pod nią blond włosa piękność. Teraz, ręka Clary, spadała na dół, szturchając Emily.
-Ejj… daj spokój…- wyjęczała Emily przewracając się na drugi bok, tak, że ręka Clary nie miała już do niej dostępu.   Czarnowłosa zeszła z łóżka i mocno szturchnęła ramię koleżanki.
-Wstawaj, musimy pogadać.- szepnęła. 
-Daj mi spać!- wysyczała dość głośno blondynka, przez co dziewczyna o karmelowych włosach, śpiąca na dole w łóżku obok, się obudziła.
 -Clary, Emily, idźcie spać.- powiedziała, a jej głos był delikatny i miły, taki, jakby mówiła do małego kotka, a nie do dwóch dziewczyn, które właśnie przed chwilą ją obudziły.
-Co się dzieje?- tym razem to zaspany głos Carly włączył się w rozmowę.
Carly spała pod Ally, miała długie kruczoczarne włosy, rażące, niebieskie oczy, pełne usta i całą twarz w piegach. 
-Ally i Carly idźcie spać!- warknęła Clary.- Ja muszę porozmawiać z Emily.
 -Nie! Nigdzie stąd nie idziecie! Nie chcę mieć problemów, że was wypuściłyśmy!- krzyknęła Carly.
-No to masz problem.- fuknęła Clary i pociągnęła za rękę blondynki, ściągając ją z łóżka i kierując w stronę wyjścia.  

***

  -Rose?- zapytała profesorka, a ja dalej wpatrywałam się w sufit.
-Kiedy stąd wyjdę?- zapytałam, ignorując wypowiedź McGonagall.
-A dobrze się czujesz? 
-Tak.
-Jeśli umiesz już panować, nad tą swoją, niewiarygodną, nadprzyrodzoną siłą, to myślę, że będziesz mogła stąd wyjść jutro, pojutrze … To zależy…
 -Od czego?
 -Posłuchaj mnie, Rose. Twoja zdolność jest niebezpieczna. Zobacz, jak zareagowała na ciebie mocna dawka uczuć. Wyobraź sobie co może się stać, kiedy będziesz stała w tłumie uczniów. 
-A chociaż pani wie, czemu ja to wszystko czuję?- zapytałam z nutką nadziei w głosie.
Zauważyłam, że oczy zachodzą mi łzami. Z trudem je powstrzymałam. 
 McGonagall westchnęła ciężko i skierowała wzrok na szafeczkę z lekarstwami. 
-Miałam wiele dziwnych przypadków wśród uczniów. Jednak nigdy nie spotykałam się z wyczuwaniem magii. To jest bardzo zaawansowana… czarna magia.- wyszeptała.
 -Czarna magia? Ale ja nic o niej nie wiem!- zawołałam, a łzy powoli wygrywały z moją barierą.
 -I dlatego uważam, że ktoś rzucił na ciebie czarno magiczne zaklęcie- wykrztusiła McGonagall przenosząc na mnie wzrok.
-Ale kto? Cały czas byłam w Hogwarcie i…
-Rose. Na mnie już czas. Poinformuję twoich rodziców o zaistniałym zdarzeniu, ale…
-NIE! Niech pani im nie mówi! Będą się martwić!
-Wybacz, moja droga, ale muszę.- rzekła- Do zobaczenia za jakiś czas, Rose.- zniknęła z głośnym trzaskiem.
 Co to ma znaczyć? Kto mnie w to wplątał? Kto mógłby rzucić na mnie zaklęcie? Tyle pytań, matko boska… Nawet nie wiem która godzina! Zaraz. Gdzie jest moja różdżka? Cholera… 

*** 

-Clary! Jak jeszcze raz obudzisz mnie w nocy to…
-Siedź cicho i słuchaj!- wysyczała skośnooka.- Weasley jest w szpitalu!
-Co? Co jej się stało?!
-Nie gadaj, że się o nią martwisz, co?- zapytała wyzywająco Clary.  
Obie dziewczyny były teraz na dworze, za namiotem. Czarnowłosa miała różdżkę w ręku, a blondynka czuła się niebezpiecznie.
-Nie martwię.- powiedziała nie do końca szczerze. Co prawda Emily była zła na Rose, ale żeby życzyć jej nieszczęścia? Nie… do tego to trzeba mieć coś nie tak z głową!
-Dobra! Nie ważne, nie obchodzi mnie to, czy jest ci jej szkoda, czy nie! Czy masz wyrzuty sumienia, czy nie!- krzyknęła Clary- Mam to wszystko gdzieś.- dodała sycząc. 
Emily zbierało się na wymioty. Jedyne słowo krążyło po jej, i tak przepełnionej myślami, głowie.
-Ślizgonka!- warknęła.- Chamska Ślizgonka! 
Clary przybrała minę tak wściekłą, że każdy na miejscu Emily zwiałby jak najdalej. Cała złość wrzała w niej, z każdą sekunda mocniej, więcej…
-A ty to co?! Jesteś naiwna, głupia i tępa!- wysyczała skośnooka, oskarżycielsko wytykając blondynkę palcem.- Jesteś nic nie warta…
Emily widziała wszystko jak przez mgłę, nie, to nie była mgła. To były łzy.
-Jak śmiesz!- warknęła, a jej głos był tak niepodobny do tego normalnego, że aż sama się wystraszyła.
Clary przybrała poważną minę i zacisnęła ręce w pięści, najwyraźniej się przed czymś powstrzymując. Łatwo było się domyślić przed czym- każdy by to przyznał, że Emily się należy ostry łomot. Przynamniej przyznałby tak każdy, o takim poziomie myślenia jak Clary, choć Longbottom miała wrażenie, że osoby o tak niskim poziomie inteligencji już dawno wyginęły.
-Dobra. Albo pogodzimy i zemścimy się na Rose albo będziemy pracować oddzielnie.- rzekła głosem, jakby dawała Emily łaskę wyboru. Ta prychnęła ironicznie i przewróciła oczami.
-Nie mamy za co się mścić! Mszczą się słabi!- wybuchła w końcu tupiąc nogą o podłoże.  
Był już późny wieczór, przez ostrą wymianę zdań, nawet nie zauważyły jak jest zimno. Każda jednak uznała, że są ważniejsze sprawy od własnego samopoczucia.
 -Tchórzysz?- syknęła Clary uśmiechając się złośliwie. 
Trafiła w dziesiątkę. Zarzucenie Gryfonowi tchórzostwa, jest równe zarzuceniu Ślizgonowi, że jest nielojalny.
-Nie! Nawet przez sekundę nie myślałam o ucieczce! Jednak jestem uczciwa i nie mam zamiaru realizować twojego chorego planu! Z Rose jest coś nie tak, a ty chcesz jej dogodzić?- ostatnie pytanie zabrzmiało wręcz rozpaczliwie i błagalnie, co Clary podsumowała chytrym uśmieszkiem. 
-Poczujemy się lepiej jak się zemścimy…- zaczęła Clary przyjmując minę pod tytułem ” wiem lepiej, więc siedź cicho”.
-Nie.- przerwała jej Emily- Na pewno nie MY, jeśli już to TY! Od teraz nie ma żadnego „my”, czaisz? Miłej nocy.- syknęła blondynka i szybkim krokiem wróciła do namiotu, pozostawiając Clary pod drzewem z wściekłością wylaną na twarzy.
   ***

   Czas leci niemiłosiernie długo. Jakby się wlókł w nieskończoność. Bolą mnie plecy i głowa, całe to zamieszanie pozbawiło mnie wyczucia jakiejkolwiek mocy.
 Czuję się wyczerpana, a myśl, że moi rodzice nie będą mogli spać przez moje problemy jeszcze bardziej mnie dobija.
 Było wszystko tak dobrze! Jakbym nie mogła spokojnie porozmawiać z Scorpiusem, wszystko wyjaśnić, poukładać… Ale nie! Bo po co? E, tam zepsujmy tej Rose życie, dajmy jej nadprzyrodzone moce, będzie śmiesznie!  
Na samą myśl zachciało mi się śmiać. A gdy tylko cicho prychnęłam, wyszło to tak żałośnie, że zaczęłam się śmiać głośniej.
-Co cię tak bawi?- usłyszałam miły i znany mi głos Albusa.
 -Al! Gdzie jesteś! Won spod tej peleryny!- zawołała podnosząc się do pozycji siedzącej i nerwowo rozglądając się po namiocie.  
Nagle przed moim łóżkiem pojawił się wysoki brunet, a połowa jego klatki piersiowej, dalej była pod peleryną. Wyglądał śmiesznie.
-Jak i kiedy się tutaj znalazłeś?- zapytałam typowo Gryfońskim, ciekawskim tonem co przyprawiło mnie, o dziwo, o mdłości.
-Jak, to chyba wiesz.- odpowiedział zakrywając i odsłaniając swoje ramie peleryną.- A kiedy, to jakieś pięć minut temu. Chciałem zobaczyć czy wszystko w porządku. A i mam kilka pytań.- tutaj Albus okrążył łóżko, znajdując się następnie obok niego i rozsiadając się wygodnie na krześle.  
Zrobiło mi się nieprzyjemnie ciepło. Znam to jego „mam kilka pytań”, oj znam. To nigdy nie świadczy nic dobrego.
-A więc tak…- zaczął Potter, następnie oddychając ciężko- Czemu mi wcześniej o tym nie powiedziałaś? Czemu w ogóle nikomu o tym nie powiedziałaś?- zapytał robiąc tak szczerą i pytającą minę, jakby był naprawdę dotknięty moim czynem.
Coś w mojej klatce piersiowej dziwnie drgnęło. Chyba pękło. 
-Ja…- zaczęłam, ale już od razu musiałam odwrócić od jego zielonych oczu wzrok.- Ja po prostu… Nie brałam tego na poważnie. Myślałam, ze to jest normalne, fajne, że będzie ciekawie i… Zaczęłam wykrywać inne ciekawe rzeczy, bałam się ich. Nie chciałam o nich mówić, gdyż uznałam to za rzeczy bardzo wartościowe i… nie chciałam.- pod koniec odważyłam się spojrzeć w jego szmaragdowe oczy. Były takie rozżalone…
-Rose, pamiętasz jak mieliśmy siedem, może osiem lat i złożyliśmy przysięgę…- zapytał, a na jego bladej twarzy pojawił się cień uśmiechu.
-Gdy tylko problem mnie dopadnie, ty jedyny poznasz prawdę. Każdy z nas siłę ma, odwagą się szerzy, lecz gdy pomoc będzie potrzebna, biegnij w moje ręce.- odpowiedziałam uśmiechając się smętnie i wbijając wzrok w białe prześcieradło.  
Pamiętam ten dzień, tak jakby to było wczoraj. Siedzieliśmy wtedy na ławeczce, na dworze Potterów. Była wiosna, słońce raziło nam w oczy, aż do łez. Wiał ciepły i pachnący wiatr, który ganiał pomiędzy moimi długimi, rudymi włosami.  
Pamiętam wszystko tak dokładnie, że to aż przeraża. Pamiętam drewno pod moim palcami, pamiętam to uczucie kiedy odgarniałam włosy, czułam je pod paznokciami. Pamiętam ten wiatr, który delikatnie, pieszczotliwie łaskotał nam twarze. Wtedy Albus się odezwał pierwszy. Nazywałam go kiedyś Alik. Irytowało go to.
-Ej, Rose. Zostaniesz moją najlepszą przyjaciółką?- zapytał, pamiętam jak wtedy machał nogami, które nie dosięgały ziemi gdy siedział na ławce. Miał zmrużone oczy, bo słońce inaczej by je wypaliło.
-No jasne!- zawołałam.
 Byłam zachwycona. Szczerze, to Al był zawsze dla mnie jak brat. Nie tak jak Hugo, Hugo zawsze był taki… inny. Nie najlepiej się z nim dogadywałam, lecz chroniłam go zawsze jak samą siebie.- Mam pomysł! Złóżmy przysięgę!
-Wiem! Będzie brzmiała tak…
 I od tamtego momentu, za każdym razem mówiłam Albusowi wszystko, tak jak on mi. Byliśmy niczym papużki-nierozłączki. Przy każdym kroku był Potter, przy każdej decyzji był Potter, przy każdej kłótni był Potter.
Co się więc zmieniło? Czemu nie może być tak jak dawniej? Czemu go do jasnej cholery okłamywałam? Złamałam przysięgę.
 -Czemu więc ją złamałaś?- zapytał Potter, jakby czytając mi w myślach. 
-Nie wiem.- odpowiedziałam szczerze.

***

13 komentarzy:

  1. Kochana nie mogę znaleźć słów, aby opisać mój zachwyt tym rozdziałem i całym opowiadaniem. ♥ Życzę weny :*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wielkie dzięki i za opinię, i za wenę, bo jej nigdy za dużo <3

      Usuń
  2. *z podziękowaniami dla twojej kochanej bety ;)*
    Genialne :*
    Kasiua

    OdpowiedzUsuń
  3. Kiedy nastepneee? :p

    OdpowiedzUsuń
  4. Kurde... I nie ma się do czego przyczepić... ;/
    A tak poważnie, nie wiem ile masz lat, ale normalnie szok. O_O
    Daję okejkę. ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Szok, mam nadzieję pozytywny? Lat mam naście, nic więcej nie zdradzę :D Beta jest= przyczep nie ma :*

      Usuń
  5. Jejku świetne kochana ! Rose zaklęta...o kurde będzie się działo :D Nie było Scorpusa ! Nie mógł on się wkraść ? Ale już nie ważne, czekam na następny ! <3

    OdpowiedzUsuń
  6. Dziś zaczełam czytać twój blog, i jest naprawde fajny! To jest mój pierwszy blog o rose i scorpusie ale juz mi sie bardzo podoba! Życzę weny i czekam na następną notke. Pozdrawiam N.Malfoy

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To świetnie, że się podoba :D Następna notka już się pojawiła :* Zachęcam do czytania <3

      Usuń
  7. Twój blog jest świetny. Kocham tę Rose i Scorpisa bardziej niż Draco i Hermione ♥ Czekam na następny rodział i życzę dużo, dużo weny ~~ Potterhead♥

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wielkie dzięki :D No nie powiem, ale czuję się wyróżniona :* Następny rozdział już się pojawił ;) Dzięki za wenę, bo się przydało <3

      Usuń
  8. Z tego co pamiętam i jestem wręcz tego pewna to lojalność jest cechą Hufflepuffu, a nie Slytherinu, więc zdanie "Zarzucenie Gryfonowi tchórzostwa, jest równe zarzuceniu Ślizgonowi, że jest nielojalny." wydaje mi się niewłaściwe, bo Ślizgoni są raczej sprytni czy ambitni. :)

    OdpowiedzUsuń