wtorek, 2 września 2014

Rozdział 8

"Uspokój się, to tylko głupia gra. Zaraz obudzisz się w swoim łóżku. A może... jednak nie?"

***

-Potter?- usłyszałem jakiś chłopięcy głos za swoimi plecami.
-Malfoy?- zapytałem, gdy po odwróceniu się ujrzałem, że ten palant Malfoy, stoi tuż za mną.- Czego chcesz? Nie wiesz co zrobiłeś Rose?
-Ja nic jej nie zrobiłem!- warknął.- Co jej się stało?
-Nie twój interes.- odpowiedziałem beznamiętnym tonem i odszedłem jak najdalej od niego, a dokładnie w stronę Max’a, który stał przed naszym namiotem, najwyraźniej podrywając Carmel.

***

-Myślę, Rose, że twoje przepuszczenia są trafne. To może być bardzo niebezpieczne, chyba, że zapanujesz nad tym… A to może być naprawdę bardzo trudne.
-W pewnej części umiem nad tym panować, wiem kiedy sama chcę czuć czyjąś magię, lecz… to nie zawsze ode mnie zależy. To bardzo dziwne uczucie czuć czyjąś magię.
-Dobrze, Rose. Jak poczujesz się lepiej, to z pewnością będziesz mogła stąd wyjść, teraz jednak, będę musiała powiadomić dyrektor McGonagall o twoim samopoczuciu, więc jak się czujesz?- zapytała, z lekka sztywno, profesorka.
-Dziwnie.- powiedziałam wykrzywiając twarz w grymasie.
-Mogłabyś dokładniej?
-Czuję, jak z każdej strony coś mnie przyciska, ale od środka. Czuję wszystko. Jakbym czuła magię każdego, kto jest w pobliżu, ale tylko po trochu. Czuję, jakby jakaś aura mnie przyciskała.
-Czujesz ból?
-Nie. To co czuję jest nie do opisania.
-W sensie pozytywnie?- zapytała kobieta, a jej mina z poważnej i troskliwej zmieniła się w przerażoną.
 -Nie wiem.- odpowiedziałam szczerze, znów patrząc się w sufit. Coś jakby przyciskało mnie do tego łóżka z każdej strony.
-No dobrze.- powiedziała nauczycielka, nerwowo wycierając ręce o jeansowe rurki i rozglądając się po namiocie- Posłuchaj, Rose. Spotykałam się z naprawdę, dziwnymi przypadkami i uwierz mi, że twój jest niezwykły.- tutaj zwróciłam na nią, mój najprawdopodobniej, pusty i szklisty wzrok.- Nie wiem, czemu tak się u ciebie dzieje, jednak wiem, kto może nam w tej sprawie pomóc. Teraz moja droga, powiadomię o wszystkim dyrektor McGonagall jak i ciało pedagogiczne. Myślę, że wrócę dziś wieczorem lub w nocy. Zaraz przyjdzie do ciebie pani Holly, jest pielęgniarką. A ja, znikam, do zobaczenia Rose, a i pamiętaj, że jestem ci wdzięczna, że powiedziałaś mi prawdę.- skończyła z cieniem uśmiechu na ustach, a jej twarz wydawała się wyjątkowo blada w białym namiocie bez okien, a zmarszczki wyostrzyły się dwukrotnie. Pokiwałam głową, a profesorka zniknęła z głośnym i donośnym trzaskiem.
Nie czekałam długo, aż pani Holly, z o wiele cichszym trzaskiem, pojawiła się obok mojego łóżka.
-Dzień dobry, Weasley.- przywitała się, a jej siwe włosy, upięte w schludny kok dodawały surowości, która była sprzeczna z łagodnym wyrazem twarzy. Twarzy, która miała dużo zmarszczek, z pomiędzy których wychodził dobrotliwy uśmiech.
-Dzień dobry.- odpowiedziałam, a mój głos wydawał się być tak nieprzytomny i niewyraźny, że aż rozejrzałam się po namiocie, szukając osoby, która to powiedziała. Lecz oprócz mnie i pani Holly nie było nikogo.
-Jak się czujesz?- zapytała, jakby ostrożnie, a ja równie ostrożnie odpowiedziałam.
-Dziwnie. Pani Wester wszystko już pani powiedziała?- zapytałam, pokazując, przed samą sobą i kobietą, że zachowałam trzeźwy umysł.
-Tak. Dalej czujesz się taka… obciążona?- zapytała z nutką czystej ciekawości. Kobieta rozejrzała się po namiocie następnie wyciągając różdżkę i wyczarowując jakieś butelki, leki, sama nie wiem co jeszcze, które po kilku sekundach lewitacji nad półką obok mojego łóżka, bezdźwięcznie opadły na mebel.
-Nie za bardzo. Od kiedy pani Wester wyszła, poczułam się mniej obciążona. To pewnie przez jej pozytywną moc, aurę.- powiedziałam obojętnie, gdyż dla mnie, to co powiedziałam, było oczywiste i normalne, lecz sądząc po minie pielęgniarki, powiedziałam coś niezrozumiałego.
-Kiedy tutaj, obok mnie, stała pani Wester, to oczywiste chyba, że czułam jej moc, prawda?- zapytałam, a przerażona nutka na twarzy starszej kobiety, zaczęła dominować na jej postarzałej twarzy.
-Coś nie tak?- zapytałam, a następne co usłyszałam do głośny trzask teleportacji. Pani Holly już nie było przy moim łóżku.
Co się działo? O co tutaj chodzi? Moja głowa przepełniona jest, nieznanym mi, ciężarem. Chce się poderwać, uciec, zniknąć, a nawet wtopić się w to białe prześcieradło, na którym leżę.
Ale nie mogę. Mam tylko jedenaście lat. Moje zdanie się nie liczy. Nawet jeśli wiem więcej niż oni wszyscy. To nie ja tutaj gram. To coś, gra za mnie.

***

Echem odbijał się każdy jej krok. Szła szybko, a czarna szata szybowała, coraz szybciej z każdym jej krokiem. Czarne włosy upięte w niechlujnego koka, który i tak zdążył się już rozwalać, teraz jednak był sztywniej upięty.
Ciemne korytarze Hogwartu nie dawały żadnej oznaki życia, chociaż w tym zamku spało już sześć roczników.
Kobieta stanęła przed dwoma gargulcami, które na jej widok, odskoczyły na bok, jakby wiedząc co się dzieje.
Osobnik płci pięknej, wspiął się po marmurowych schodkach i nie czekając na odpowiedź po zapukaniu w ciężkie, drzwi, wszedł do środka.
Czarnowłosa znalazła się w wyjątkowo bogato wyposażonym biurze. Pięć metrów przed nią stało wielkie biurko, za nim fotel, najwyraźniej dobrej jakości. Za nim, na zdobionej ścianie wisiały portrety byłych dyrektorów- w tym Albusa Dumbledore’a. Wszędzie roiło się od złotych czy też szklanych urządzeń, których zastosowanie znał tylko właściciel.
Starsza kobieta, o siwo czarnych włosach, upiętych w duży i schludny kok, siedziała na ów skórzanym fotelu i z założonymi ramionami na klatce piersiowej, wpatrywała się w stojącą przed nią, dość młodą, kobietę.
-Witam, profesor Wester.- powiedziała, z lekka oschle, widocznie się czyś przejmując. Czarnowłosa usiadła na ławie, stojącej przed szerokim biurkiem, której wcześniej nie zauważyła.
-Jak się czuje Rose?- zapytała McGonagall, a nauczycielka przekazała jej słowo w słowo to, co usłyszała od rudowłosej panienki.
-To bardzo ważna informacja.- powiedziała dyrektorka, ruszając się na fotelu niespokojnie.- Opisywała jeszcze dokładniej jak to czuła?
-Nie. Wiem tyle samo, co wie pani. Powiedziałam już wszystko.
-Potrzeba tu specjalistów.- powiedziała starsza kobieta nerwowym tonem, następnie odwróciła się, razem z fotelem, w stronę portretów.
-Albusie. Wezwij natychmiast tutaj pana Jack’a.- powiedziała szybko, ale wyraźnie. Starszy pan, nadal posiadający błysk w oku, zniknął za ramą obrazu.
-Myśli pani, że jest z Rose coś bardzo nie tak?- zapytała Wester pomijając sytuację z obrazem.
-Na razie nie wiemy co jej jest.- podsumowała Minerva, wzdychając ciężko.

***

Muszę stąd wyjść. Muszę stąd uciec. Tylko jak? Tylko jak? Ta aura mnie po prostu dobija do łóżka, nie mogę się ruszyć. Chyba, że…
Zamknęłam oczy i zaczęłam oddychać głęboko przez nos. Poczułam na twarzy lekki podmuch wiatru. Zignorowałam to.
Chcę wyczuć moc. Nie wiem czyją, obojętnie. Skupiam się. Czuję… czuję to mrowienie. Nagle niewidzialna siła, która ściskała mnie od środka puściła. Ale tylko ta wewnętrzna- czyli ta, nad którą panuję. Chcę już spokój. Co ta za głupia gra?!
Chciałam otworzyć powieki, lecz moje zmęczenie przyklejało je same. Nie minęło nawet pięć minut kiedy zasnęłam.

***

-Wzywała mnie pani.- powiedział brązowowłosy mężczyzna. Na jego brodzie można było zauważyć, odrastający już, zarost. Miał wodnisto-błękitne oczy, a cerę jakby był z porcelany. Usta miał zaciśnięte w wąską linię- aby dodać sobie surowości. Nos miał haczykowaty, ale dodawało mu to dostojnego wyglądu.
Ów mężczyzna stał teraz przed profesor McGonagall, prosto, gotów stawić czoło wszelkim problemom.
-Tak. Wzywałam, a teraz lepiej usiądź mój drogi, bo to będzie dla ciebie szokiem…- powiedziała cierpko starsza kobieta, lecz przy jej cichym głosie można było usłyszeć głośny trzask.
-Holly!- zawołała Minerva, podskakując na swoim skórzanym fotelu- Co się stało?
-Ona…ona…- usiądź kochana, usiądź- rozkazała troskliwie, już do resztek zaskoczona, profesorka, wyczarowując jeszcze dwie pufy- na obu zasiedli czarodzieje.
-Jack, to jest pielęgniarka, Holly Huvensben. Holly, to Jack, uzdrowiciel jak i doradca w sprawach czarno magicznych, jak i wychodzących poza standardy…
-Chyba ten pan tutaj nie będzie potrzebny… Rose wyczuwała magię pani Wester.
Wszyscy zamarli. Zapadła wręcz grobowa cisza. Jedyne co można było usłyszeć, to ciężkie oddechy należące do dyrektorki i doradcy.
-Czy jest coś o czym powinienem wiedzieć?- zapytał Jack, robiąc dość opryskliwą minę.
Kobiety, obie, na przemian, tłumaczyły mu zaistniałą sytuację. Na koniec mężczyzna bardzo spoważniał.
-To niemożliwe. Wybaczcie, ale dziewczynka, czarownica, w tym wieku…proszę panie… to jakaś pomyłka!- zawołał gestykulując lewą ręką.
-No to niech pan sam z nią porozmawia!- warknęła, z lekka bezczelnie McGonagall.

***

No na gacie Merlina! Co się działo z Rose? Czemu nikt nie chce mi tego wyjaśnić? No kurde!
Jeszcze ten walony Potter, pff, „to nie twoja sprawa”. Ha! Też mi coś! Jakby nie mógł mi po prostu wytłumaczyć… Chamstwo wobec Malfoy’a?! O kurczę, ja faktycznie mam coś w sobie z arystokratyzmu…
Pamiętam dokładnie każdą sekundę tego zdarzenia. Nawet posklejałem fakty i nic! Po prostu mam jedną wielką dziurę. Coś musiałem przegapić… I chyba już wiem co. To, czego mi brakowało, to to, co wiedziała Rose i tylko Rose.
Jest jedna rzecz, której się panicznie boję- że to moja wina.
Jest teraz późny wieczór, a dokładniej to środek nocy. Ian jaki i Bert, i Freddy śpią, a ja biję się z myślami.
Potrzebuję przerwy. Stopu. Aby chociaż wziąć oddech. By zastanowić się, jakim elementem jestem w tej chorej grze.

***

6 komentarzy:

  1. Kiedy następny rozdział?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Możliwe, że jutro, ale bardziej prawdopodobne jest to, że w poniedziałek :)

      Usuń
  2. O kurcze :o jakie to zajebiste ! <3 Z Zaciekawieniem czytałam ten rozdział i jutro biorę się za kolejny c:

    OdpowiedzUsuń
  3. Mogę Cię zaprosić na swojego bloga?
    Całkiem inna tematyka, ale kto wie? Może akurat się spodoba?
    http://kradziejka.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń