piątek, 29 sierpnia 2014

Rozdział 6

"Dokąd tak biegniesz? Przecież wiesz, że przed sobą nie uciekniesz! Wyciągnij rękę, może wreszcie dostaniesz to co dobre i piękne!"

-No i po co mamy się w to mieszać?- zapytał ponownie Bert.
-Jak to po co? Słuchaj, nie rozumiesz, że możemy się przy tym serio dobrze bawić? One myślą, że ja nic nie słyszałem.- powiedziałem, dziwnie entuzjastycznym głosem.
Bert przewrócił oczami.
-Czekaj. A może daj im się wrobić w ten plan.- mruknął Freddy lekko stukając mnie w ramie.
-Co? Mam im się dać tak wkręcić?! Czy ty do reszty…
-Czekaj.-powtórzył.- Wiem jak to zrobimy.

***

Leniwie otworzyłam oczy. Kompletnie mi wyleciało z głowy co się działo. Widzę cały obraz jakby przekrzywiony na bok i czuję, że coś wbija mi się w policzek. Szybko podnoszę głowę, rozglądam się po przedziale i zaczynam sobie przypominać.
Albus chciał z Danielem pograć w karty, więc zamieniliśmy się miejscami. Oni sobie grali, a ja najwyraźniej zasnęłam pierwsza. Moja głowa spoczywała na ramieniu Max’a. Ano właśnie. Wszyscy śpią. Max też śpi. Wygląda dość uroczo. Włosy spadają mu na czoło, delikatnie dotykając jego zamknięte powieki. Ma lekko rozchylone usta. Nagle dostałam ochoty poczucia jego magii. Znów położyłam głowę na jego ramieniu i zamknęłam oczy. Poczułam lekkie wibracje, a w głowie szeptało mi tylko jedno słowo: jest zakochany. Ale to i tak nie wszystko… czuję… spryt. Bardzo zaawansowany spryt i inteligencję, jednak nie wykrywam za grosz Gryfona. Czyżby Ravenclaw i Slytherin? Bez wątpienia. Jakim więc cudem on znalazł się w Gryffindorze? Otwieram oczy i zabieram głowę z ramienia Max’a. Zauważyłam kilka ciekawych faktów. Kiedy chcę poczuć czyjąś magię, muszę go dotknąć. Jednak, aby wyczuć magię Albusa, wystarczyło mi tylko spojrzenie. Myślę, że tu chodzi o moje relacje z daną osobą. Magię Scorpiusa nie czułam jako jego magię, ja to czułam jako swoją magię. Czułam się, jakby jego magia, była we mnie. Jakby była moją magią, albo jakby nasze magie się złączyły.
Potrząsnęłam głową, z nadzieją, że te wszystkie myśli znikną. Nie mam ochoty zagłębiać się w takie sprawy. To i tak bardzo dziwne, że wyczuwam czyjąś magię. Nie wiem czy powinnam o tym komuś mówić. Na tę chwilę nikomu nie ufam.
-Rose…- szepnął zaspanym głosem Albus, a ja jakbym ożyła, szybko zwróciłam na niego uwagę.- Która godzina?
Patrzę na zegarek wiszący nad drzwiami od przedziału. Dwunasta trzydzieści dwa. Jechaliśmy dopiero pięć godzin? Nie możliwe… Wyciągam różdżkę.
-Reparo.- mówię, wskazując na zegar, a jego wskazówki zakręciły się szybko. Jest piętnasta sześć. Jechaliśmy osiem godzin, z tego chyba trzy przespaliśmy, a przynajmniej ja przespałam.
-Taka jaką widzisz.- mówię, a Albus patrzy się na mnie dziwnie.
-Skąd wiedziałaś, że jest zepsuty?
-No to oczywiste, że nie mogliśmy jechać dopiero pięć godzin…- zaczęłam, a Albus spojrzał na swój zegarek.
-Jest dwunasta trzydzieści pięć. Rose, chyba coś ci się pomyliło.- mruknął.
Jakim cudem? Przecież rzuciłam zaklęcie. Zaklęcie zadziałało. Co tu jest grane?
-Okej. Wybacz.- szepnęłam najciszej jak mogłam, ale widząc lekki uśmiech na twarzy kuzyna, wiedziałam, że usłyszał. Dałam mu za wygraną, ale i tak czuję, że jest coś nie tak. Chciałabym rzucić tez to zaklęcie na zegarek Albusa, ale zdradziłabym swoją niepewność. Potter obudził Daniela i razem rozmawiają o Quidditchu.
- Ale wiesz, że Abenhoff już nie gra z nimi!
-Serio? O rany! Dzięki, bo wcześniej nie wiedziałem!- krzyknął Albus, następnie oboje się zaśmiali.
Nie mogę pozbyć się myśli o tym zegarze. Jak był zaczarowany? To nie miało sensu. Na pewno był pod wpływem jakiegoś zaklęcia, tylko jakiego i po jakie licho? Czemu ktoś miałby zaczarować, w tak dziwny sposób, ten zegar? Zaraza, zaraz. Zegar Albusa działa tak samo, jak zegar przed naprawieniem… Zegar Albusa też jest zaczarowany?
-Rose?- to głos mojego kuzyna obudził mnie z głębokich zamyśleń. Spojrzałam się na niego nieprzytomnym wzorkiem.- Wszystko w porządku?
-Tak. Idę się przejść.- mruknęłam i wstałam. Zobaczyłam kątem oka jak Daniel i Albus wymieniają spojrzenia, następnie krzyżując je na mnie. Zignorowałam to jednak i opuściłam przedział. Gdzie mam pójść? Nie mam już nikogo, chyba, że… No cóż, Scorpius nikomu nie wygadał, że Tiara dała mi wybór. Stałam w przejściu, gdy nagle poczułam, że coś pchało mnie do tyłu. To nie „coś” tylko pociąg zaczął hamować. Wróciłam do przedziału. Max już się obudził, a gdy mnie ujrzał uśmiechnął się szeroko. Odwzajemniłam uśmiech.
Wzięłam z półki swój bagaż i zaraz za Albusem i Danielem wszyłam z przedziału. Przejście było zalane uczniami. Chwyciłam rękę Max’a. A nie, to on chwycił moją. Spojrzałam na niego z zaskoczeniem, a on szepnął mi do ucha.
-Nie chcę cię zgubić.- zarumieniłam się czując, jak jego głos delikatnie łaskocze mi ucho. Uśmiechnęłam się lekko i zrobiłam krok do przodu, gdy tylko dostałam taką możliwość.

***

Plan Freddy’ego jest genialny! W sumie, to nie ma w nim nic specjalnego, ale będzie śmiesznie. Teraz tylko znaleźć Rose…
Wyszedłem z przedziału, trzymając swój bagaż. W przejściu było mnóstwo uczniów. Nigdzie nie widziałem czupryny rudych włosów. Pogodziłem się z tym, że teraz jej nie znajdę i razem z chłopakami, zaczęliśmy się przeciskać przez uczniów.

***

-Moi drodzy! Cisza, powtarzam cisza!- ostry głos profesor Kwell ciął powietrze i to nie na marne. Po usłyszeniu dość prostej komendy uczniowie zamilkli.- Dziękuję. Domyślam się, że macie bardzo dużo pytań, a wiecie, że ja mam odpowiedzi. Tak też najpierw wam wszystko powiem, potem będziecie pytać. Jesteśmy w dolinie Deamhunck. Pierwszy tydzień będziemy spędzać na świeżym powietrzu, spać pod namiotami, oczywiście zaczarowanymi- tutaj profesor splotła swoje palce u rąk i uśmiechnęła się- Jest to wyjazd, który ma was ze sobą bliżej poznać. Będziecie mieć cały czas dla siebie. Żeby wam trochę urozmaicić ten wyjazd, każdej nocy, będziecie spać z innymi osobami w namiotach. Oczywiście podział będzie, chłopcy i dziewczyny, osobno, powtarzam osobno!- dodała słysząc chichoty, które od razu zamilkły.- Drugi tydzień, spędzicie w innym miejscu i w innych warunkach. Na razie wam nic nie mogę powiedzieć. Teraz pójdziecie razem z profesor Wester. Jakieś pytania?
Kilka osób podnosiło ręce, kilka mówiło od razu, a profesor paplała i paplała. Ja jednak nie chciałam jej słuchać. Rozglądałam się po okolicy. Dookoła nas były same drzewa. Drzewa i drzewa, na szczęście o innych gatunkach. Gdzie niegdzie były pola, tam gdzieś pomiędzy drzewami widzę jezioro, a za mną, pomiędzy wzgórzami jest rzeka. Nie będę się nudzić. Teraz jak straciłam dwie koleżanki, będę spędzać czas sama. No może czasami z Albusem, Max’em… Scorpiusem. Potrząsnęłam głową. Będę spędzać czas sama, mam dużo do przemyślenia.
-Ja, wyczaruję wam namioty. Wy, pójdziecie z profesor Wester zwiedzić okolicę. Już! Rozejść się! Najpierw podzielcie się w pary. Gryffindor idzie za panią Wester, Slytherin na razie za panią McHaven! No już, ruszać się!- rozejrzałam się dookoła. Wokół mnie biegali Gryfoni, dobierający się w pary. Moje oczy przeleciały po uczniach, przy okazji widząc Emily i Clary. Są razem w parze. Super. Nagle ktoś znów łapie mnie za rękę. Z przyzwyczajenia się wyrywam. Odwracam głowę i widzę rozradowane zielone oczy.
-Max…- powiedziałam, ale on mi przerwał.
-Będziesz ze mną w parze? To znaczy wiesz, nie w ten sposób tylko, no wiesz…
-Tak, jasne.- zawołałam chichocząc. Obok nas pojawili się Daniel z Albusem.
-Nie no nie wierzę! Max zabraniam ci…- zaczął Albus, ale Daniel mu się wtrącił.
-Daj spokój. Przecież to twój przyjaciel. Nic nie zrobi Rose.- mruknął blondyn, a ja odwdzięczyłam się mu uśmiechem, na który nie odpowiedział. Jest bardzo skryty w sobie. Chyba nie lubi poznawać nowych ludzi, chociaż Albusa to jakoś mocno się trzyma. Ciekawe.
-Idziemy!- zawołał Max, ciągnąc mnie w stronę grupki oddalających się Gryfonów. Chłopcy pobiegli za nami.

***

Idę ramię w ramię z Freddy’m, razem za panią McHaven. Wydaje się być twardą i zgorzkniałą kobietą, więc raczej nie będziemy w niczym protestować.
-No dobrze moi drodzy!- jej głos był tak samo twardy jak wyraz twarzy, na dodatek doniosły i głośny- Teraz zwiedzimy okolice jeziora, potem pójdziemy do tamtego lasu, a następnie będziemy mieć przerwę.
Trawa piszczała pod moimi stopami, a twarde kamyki co chwilę wbijały mi się w buty. Piasek kurzył się pod każdym naszym krokiem. Teraz szliśmy do jeziora.
Lubię obserwować jeziora. Ale wolę gdy jestem sam. Wtedy można się odprężyć. Opuścić na chwilę ten nudny i mętny świat, zwany rzeczywistością. Na pewno będę znikał w nocy siedząc z książką przy jeziorze. Na pewno.
Wcześniej szliśmy przez jakąś polanę, na szczęście wieje dość mocny wiatr, więc nie jest nam gorąco. Słońce i tak świeci delikatnie, wręcz idealnie. Z tego co pamiętam, to dzisiaj jest pełnia.
Wkroczyliśmy do lasu. Staram się patrzeć w ziemię, by nie zacząć tego podziwiać. Uwielbiam las, uwielbiam naturę, ale skrywam to głęboko w sobie, głęboko w sercu. Wolę to zobaczyć wieczorem, sam, w spokoju. Teraz patrzę na jasną ziemię, idziemy po jakieś ścieżce, która na szczęście, jest w miarę prosta. Czuję, jak pada na moje plecy cień, jesteśmy już dość głęboko.
W końcu słyszę chlupot wody i czuję, tak charakterystyczny i dobrze mi znany, zapach. Nie mam zamiaru patrzeć. Cały czas, uparcie, wbijam wzrok w ziemię, przysłuchując się wołaniu uczniów.
-Wow! To jest niesamowite!- piszczała jakaś dziewczyna.
-Ah! Jakie to romantyczne…- wzdychała druga. Widziałem kątem oka, jak Freddy udaje, że wymiotuje. Uśmiechnąłem się mimowolnie.
Romantyczność. Co to w ogóle jest? To jest tylko złudzenie. Złudzenie na podstawie przyjaźni, miłości i szczęścia. To nie istnieje. To jest tylko wyrobem naszych uczuć. Nie widać tego, ale czuć. Czuć i to bardzo mocno. Głęboko w sobie. W każdym milimetrze swojego ciała. Tak działają iluzję, omamiają nas. Mimo tego, każdy je kocha. Każdy chce je czuć, za każdym razem. Uzależniają. I to jeszcze jak mocno.

***

-Tu jest wspaniale!- zawołałam do Max’a. Ten jednak również podziwiał uśmiechając się szeroko. Staliśmy teraz w sercu pięknego lasu. Z zewnątrz, ten las wygląda na zwykły. Ale w środku… ah, ciężko to opisać. Najróżniejsze gatunki drzew, których nigdy jeszcze nie widziałam. Piękne, wysokie, potężne, a na dodatek zjawiskowe. Rzadko używam tego określenia. Ma dla mnie duże znaczenie. Zawsze jak wymawiam to słowo, to płynie prosto z serca.
-Patrz na tamto drzewo!- zawołał Max, lekko szturchając mnie w ramię. Jego palec wskazywał na ogromne, chyba największe drzewo w tym lesie. Wyglądało jak drzewo wiśni, ale to, było zjawiskowe. Tu jest wspaniale! Aż dwa razy użyłam tego określenia! Zapowiada się świetna zabawa! Będę tu przychodzić cały czas. Każdego wieczoru, rano, a nawet w nocy. Nie mogę się doczekać, jak zobaczymy rzekę! To znaczy, ja nie zobaczę. Najlepsze zostawię dla siebie samej. Postaram się zapamiętać drogę jak najlepiej, a potem przyjść tam w środku nocy. W środku dzisiejszej nocy. Pójdę sama. Bez Max’a. Chociaż z nim mogłoby być śmiesznie, ale nie chcę aby odbierał tego jak randkę. Ja nawet sama bym nie chciała tego w ten sposób odbierać. A z resztą, by się ze mną nie umówił. Przecież jego magia bije zakochaniem, pewnie zaprosi tutaj swoją miłość. Uśmiechnęłam się na samą myśl. Cudze szczęście mnie uspokajało. Pokazywało, że jest jeszcze ostatni promyczek nadziei. Ale wiem, że to tylko złudzenie. Miłość to złudzenie. Przyjaźń to złudzenie. Szczęście… to złudzenie. My wszyscy jesteśmy złudzeniem. Wszyscy.
Jesteśmy skazani na grę uczuć. Tylko to od nas zależy, jakie uczucie wybierzemy. Bo to wybrane uczucie, będzie nami kierowało. Czasami wpadamy w pułapkę. Czasami to uczucie wybiera nas, nie my je. Wtedy robi się mały kłopot. Tak działa zakochanie. Nie da się tak samemu zakochać. To właśnie to uczucie, wybiera ciebie. A ty, nie masz na to wpływu.



Rozdział 5

"To było silniejsze ode mnie- najgorszy argument jakiego można było użyć."

Co ja zrobiłam? Co ja, do cholery jasnej zrobiłam?! To samo tak jakoś wyszło! To było ode mnie silniejsze! Cholera.
Dotknęłam opuszkami palców moich ust, które zaledwie przed chwilą zostały połączone z ustami Scorpiusa. Jak ja teraz na niego spojrzę? Najpierw on mnie całuje, potem ja go… Świat staje na głowie.
-Rose?- usłyszałam znany mi głos, w stu procentach chłopięcy, bardzo wesoły. Odwróciłam się w stronę źródła dźwięku.
-Albus.- powiedziałam i z uśmiechem podeszłam do kuzyna.
-Coś się stało?- zapytał, a na jego twarzy pojawi się, tak dobrze mi znany, wyraz troski. Oh, Albusie, oczywiście, że nic się nie stało, tylko przed chwilą, sama z siebie, pocałowałam Scorpiusa, no i oczywiście pokłóciłam się ze swoimi przyjaciółkami! Ugh! No i kolejne kłamstwa do kolekcji…
-Nie! Oczywiście, że nie!- powiedziałam i wymusiłam najbardziej przekonujący uśmiech na jaki było mnie stać. Chyba nie wyszedł tak jak powinien, gdyż kochany Albus przejrzał mnie na wylot i spojrzał na mnie wymownie.- Opowiem ci wszystko, ale nie tutaj…- mruknęłam.
Albus zrobił krok w bok, a prawą ręką wskazał na drzwi od przedziału.
-Zapraszam.- uśmiechnął się szelmowsko.

W środku siedziało jeszcze dwóch innych chłopców, nie znam ich. Albus wszedł chwilę za mną, zamykając drzwi od przedziału.
-Max, Daniel, to moja kuzynka Rose. Max, proszę cię, nie śliń się tak na jej widok…- Albus mnie przedstawił, następnie przewracając oczami. Chłopak, skarcony przez mojego kuzyna, zwany Max’em, ma kruczoczarne włosy i niesamowicie zielone oczy. Nawet ładny. A Daniel miał czerwone włosy i niebieskie oczy. Jego włosy nie były rude, były czerwone.
-Rose.- powiedziałam i podałam rękę Max’owi i Danielowi.
Albus wskazał mi miejsce obok niego, a ja posłusznie usiadłam.
-No to teraz gadaj co zmajstrowałaś…- westchnął, a ja przewróciłam oczami.
-To nie moja wina!- warknęłam, zanim zdążyłam się ugryźć w język. Albus pytającym spojrzeniem badał moją twarz, a ja westchnęłam następnie tłumacząc sytuację w przedziale, jak i w łazience, oczywiście końcówkę musiałam zmienić, aby pominąć moment ze Scorpiusem.
-A! To wy tak krzyczałyście!- zaśmiał się mój kuzyn, za co dostał kuksańca w bok.- I co? To wszystko? Nie żeby nie było mi przykro, ale powinnaś być zła, a jak cię spotkałem to byłaś co najmniej wstrząśnięta…- mruknął.
-Wiesz, straciłam dwie najlepsze przyjaciółki. No dobra, jedną. Clary zawsze nazywałam koleżanką.- powiedziałam, czym wymusiłam na Albusie delikatny uśmiech. Cieszę się, że jednak mam mojego kuzyna przy sobie. Przy okazji jeszcze jednego, James’a, ale jego rocznik nie jechał na żaden wyjazd integracyjny. Z resztą, zawsze byłam bardziej związana z Albusem niż z James’em. I lepiej niech tak pozostanie.
-Mogę tu zostać do końca podróży?- zapytałam, a chłopcy jak i Albus pokiwali głowami.

***

Dalej siedzę w tym dziwnym przedziale. Skąd on się tutaj w ogóle pojawił? Chciałem znaleźć wolny przedział i był. Nie będę się w to bardziej zagłębiał. Cały czas jestem sparaliżowany ciepłem ust tej niesamowitej dziewczyny. Ten głupi plan, zamiast bawić się uczuciami Rose, zabawił się moimi! Cholera!
A co jeśli to też jest jakaś gierka? Co jeśli to tylko podstęp? Nie daj się tak omotać, Scorpius… W końcu ta dziewczyna jest w połowie Ślizgonką. Ale jak na moje oko, to nie ma w niej ani krzty Gryfona. Jest zbyt lojalna, ironiczna, chłodna… ach, po prostu idealna.

***

-Clary, ja chyba tak dłużej nie wytrzymam.
-Oj, daj spokój! Aż tak bardzo się z nią zżyłaś?! Już zdążyłaś zapomnieć co ci zrobiła?- wytknęła skośnooka, mówiąc każde zdanie oskarżycielskim tonem. Blondynka pokiwała głową, lecz jej czujność została uśpiona tylko chwilowo.
-Nie, słuchaj, ten twój pomysł jest nie w porządku, to jest wredne!- zawołała Emily, świdrując koleżankę wzrokiem.
-Daj spokój. Należy jej się. Skąd wiesz, może ona w ogóle nie jest tym, za kogo się podaje. Może ma jakieś tajemnice?- zapytała ciekawsko Clary, a Emily tylko westchnęła.
-Ty wiesz coś więcej!- zawołała czarnowłosa patrząc podejrzliwie na koleżankę.- Możesz mi wszystko powiedzieć. Wiesz, że takie informacje nam się przydadzą.
Emily miała mieszane uczucia. Wiedziała, że to co Clary chce zrobić jest okropne, ale żądza zemsty była silniejsza.
-Scorpius Malfoy.- mruknęła Emily, następnie zdradzając resztę.

***

-Prawda czy wyzwanie, Rose?- zapytał Max, a ja uśmiechnęłam się do niego. Albus wymyślił, że zagramy w prawda czy wyzwanie. Nigdy nie grałam w tą grę, jeszcze Albus wspomniał, że gra się w nią najczęściej na imprezach i… O cholera!
-Albus.- powiedziałam, gdy mi się coś przypomniało.- Co ty zamierzch wyprawić na tej wycieczce wieczorem?- zapytałam, a po głowie znów biegały mi słowa Emily. Powiedziała przecież, że Albus mówił jej o wyprawianiu imprezy.
-Em… Rose, kto ci powiedział?- zapytał, a we mnie zebrała się złość.
-Kto mi powiedział? Nie musisz tego wiedzieć, szkoda tylko, że to nie TY mi to powiedziałeś!- warknęłam, skrzyżowałam ręce na klatce piersiowej i zaczęłam wpatrywać się w okno, z typowym ślizgońskim, ironicznym uśmieszkiem.
-Wyglądasz jak obrażona ślizgonka.- mruknął Albus i uderzył mnie pięścią w ramie. Serce uderzyło mi mocniej i poczułam gulę w gardle.
-Nie bądź śmieszny Severusie.- mruknęłam. Albusa zawsze irytowało jak mówiłam na niego po drugim imieniu. Mój kuzyn, całym sercem, nie cierpiał ślizgonów, a imię Severus, ma oczywiście po ślizgonie, na dodatek po opiekunie Slytherinu, i gdyby tego było mało, to jeszcze nauczycielu eliksirów. Widziałam kątem oka jak się rumieni ze złości.
-Rose. Bardzo. Dobrze. Wiesz. Że. Nienawidzę. Jak. Tak. Na. Mnie. Mówisz.- powiedział oddzielnie każde słowo, na co ja tylko parsknęłam śmiechem, co było złym krokiem. Mój ironiczny śmiech był zbyt ślizgoński, o wiele zbyt ślizgoński.
-Co się z tobą stało Rose?! Zachowujesz się jak Ślizgonka!- wykrzyknął, machając ręką. No nie wierze. No nie wierze. Nazwał mnie Ślizgonką. Robi się coraz gorzej. Czuję jak policzki zachodzą mi rumieńcami.
-Albus, daj spokój. Jestem Gryfonką, a ty dobrze o tym wiesz.- powiedziałam, przerywając w połowie, bo głos mi się załamał. Jestem Gryfonką. Tak Albus, jestem w stu procentach Gryfonką. Moja kolekcja kłamstw jest coraz większa.
-Okej.- mruknął cicho, odwracając ode mnie wzrok. Uff, mało brakowało. Na dodatek Max i Daniel bacznie się nam przyglądali, najwyraźniej też słuchając.

***

-Serio? I ona mi nic nie powiedziała?- zawołała Clary, a na jej twarzy z każdą sekundą, zbierało się coraz więcej złości.- Jak ona mogła!
-Oj, Clary, daj spokój. I tak chcesz się na niej zemścić, prawda?- uspokajała ją niebieskooka.
-Tak, ale… No cholera, jaka ja jestem wściekła!- wrzasnęła Clary, świdrując wzrokiem puste siedzenie naprzeciwko.
Nagle drzwi od przedziału się otworzyły, a w nich stał nie kto inny jak najmłodszy z rodu Malfoy’ów, Scorpius. Dziewczyny z przerażeniem wymieniły spojrzenia. Przecież one zaledwie dwie minuty temu omawiały zemstę na Rose- a zaklęcie już dawno wygasło. Bały się, że Malfoy mógł wszystko, dosłownie wszystko, usłyszeć. Lecz ten nawet nie dawał o tym po sobie poznać. Stał z obojętną miną sprawdzając wzrokiem każdy kąt przedziału.
-Gdzie Rose?- zapytał, równie beznamiętnym tonem.
-Nie ma jej tu. To nie jest już jej przedział.- powiedziała Clary, a Emily, ze zdziwieniem przysłuchała się tonu koleżanki, był typowo ślizgoński… obojętny.
Scorpius jeszcze raz spojrzał na dziewczyny, po czym trzaskając drzwiami, zniknął.

***

-A to podłe szmaty!- przekląłem pod nosem. Słyszałem wszystko. Wszystko. Cały plan na Rose. Po prostu każde słowo. Cholera! Ta skośnooka, jak jej tam, eee, Clary! Jakim cudem ona nie jest w Slytherinie?! Ten plan był naprawdę godny Ślizgona, a muszę też przyznać, że jest niesamowicie wredny, jak i za razem genialny! Jakim cudem ona jest Gryfonką?
Mniejsza z tym, teraz liczy się to, by powiedzieć o tym Rose. Muszę ją ostrzec.
Jestem taki wściekły! Nie wiem czemu to wszystko tak na mnie działa! Nie mogą tak traktować Rose! Chociaż ja nie byłem lepszy… Też chciałem sobie nią pograć, co gorsza bez powodu. Ale ją przeprosiłem! I teraz muszę się jej jeszcze odwdzięczyć. Gdyby Rose wybrałaby Slytherin… ach, wszystko potoczyłoby się inaczej. 


***

Sytuacja zrobiła się bardzo napięta. Przez moją sprzeczkę z Albusem, gra została wstrzymana jak i rozpoczęła się męcząca cisza. Cisza jest moim wrogiem, moim przeciwieństwem.
-O czym gadamy?- zapytałam, siląc się na najweselszy ton, na jaki wtedy było mnie stać.
-Jakbyś nie zauważała, to nie gadamy o niczym.- mruknął Albus, dalej jest obrażony. Westchnęłam i skrzyżowałam ramiona na klatce piersiowej. Ciekawe co teraz robi Clary i Emily? Cholera. Nie odzwyczaiłam się od tej myśli. Dobra, teraz inaczej: ciekawe co Scorpius? Pewnie wrócił do swoich kolegów… Ach, Ślizgoni mają dobrze. Luksusy w dormitoriach, spryt, wszyscy patrzą na wszystkich z wyższością… chociaż szczerze mówiąc, to myślę, że Ślizgoni tak czy siak, są ze sobą zżyci. W końcu też łączą się pary- znają miłość, mają przyjaciół- znają przyjaźń. Czyli oni jednak mają uczucia… Nie są tacy, jak wszyscy myślą. Są inni. Zupełnie. To znaczy, odbieram takie wrażenie. Tak myślę. I mam nadzieję, że się nie mylę.
-Rose, zagrasz z nami w karty?- zapytał znienacka Max. Pokiwałam głową i chwytam zestaw kart, który podali mi chłopcy.

***

-Cholera!- warknęła Clary ściskając dłoń w pięść.- On mógł wszystko podsłuchać!
-Dobra, uspokój się. Gdyby podsłuchał by się zachował inaczej, nie tak obojętnie…
-Ach, Emily! Dobija mnie twoja Gryfońska naiwność…- westchnęła skośnooka przewracając oczami.
-Ty też jesteś Gryfonką!- odgryzła się buńczucznie Emily, jednak razem postanowiły nie drążyć tego tematu. Obie miały zupełnie odmienne myśli, tak samo jak miały odmienne charaktery. Clary nie była
pewna co do swojego Gryfoństwa… była zbyt lojalna, zbyt ironiczna, ale za to odważna. Jej żądza zemsty była niesamowicie silna. Chciała, aby ta zdrajczyni krwi, Rose Wealsey, uh, jak to ohydnie brzmi, dostała za swoje. Nie mogła pozwolić na takie traktowanie!
Za to Emily, ach, ta to miała walkę emocji. Nie miała pojęcia po czyjej stronie stoi, chociaż jej postępowanie wskazywało tylko jedną. Byłaby w stanie wybaczyć Rose, ale teraz było już za późno. Longbottom była dobrą przyjaciółką Weasley, znała dość dużo jej tajemnic, a teraz te wszystkie sekrety są w posiadaniu Clary. Zrobiło jej się niedobrze. Co ma teraz zrobić? Powiedzieć, że to wszystko zmyśliła? Nie, to by było kolejne kłamstwo. Czuła się strasznie. Miała ochotę o prostu uciec. Jak najdalej. Ale, czy da się uciec od samego siebie?

***

Może jednak do nich wrócę? Eh, a mam jakiś wybór? Najwyraźniej nie. Odwracam się do mojego przedziału i otwieram drzwi. Na moje nieszczęście Freddy i Bert, dalej, jakby nigdy nic, siedzą sobie w przedziale grając w karty.
-Cześć.- mówię, dość sztywnym głosem.- Cześć!- powtarzam już głośniej, gdyż wcześniej nie otrzymałem odpowiedzi. No cóż. Jeśli chcą mieć mnie za wroga, proszę bardzo. Pff!
Usiadłem obok Freddy’ego, dobrze wiedząc, że jeśli któryś z nich ma mi się poddać, to prędzej zrobi to Freddy. Nie czekałem długo, w sumie to nigdy się nie mylę, a jak się mylę to i tak mam rację!
-Scorp, gdzie byłeś?- zapytał cicho, tak, że ledwo usłyszałem pytanie.
-Eh, znalazłem wolny przedział z tyłu, siedziałem tam trochę, abyście ochłonęli…- mruknąłem beznamiętnie, nie obdarzając Berta, ani Freddy’ego, najkrótszym spojrzeniem.
-Abyśmy MY ochłonęli?- zapytał Bert, nie ironicznie, nie chłodno, ale delikatnie i w miarę spokojnie.
-Oh, daj już mi spokój.- mruknąłem buńczucznie. Nie miałem zamiaru kontynuować rozmowy na ten temat.- Może się wreszcie pogodzimy, co? Szczerze, to ten plan i tak nic by nam nie dał. A, jeszcze jedno, usłyszałem przed chwilą bardzo ciekawe rzeczy…

***

-Makao!- zawołałam uśmiechając się szeroko.
-Jak to możliwe? Na pewno oszukujesz!- westchnął Max, ale nadal się uśmiechał. Gra z nim, toczyła się tak miło i zabawnie, że kompletnie zapomniałam o zdarzeniach z tego dnia. Naprawdę taka rozrywka z nim mi bardzo pomogła.
-Nie oszukuję, ja po prostu jestem w tym dobra!- zawołałam, robiąc obrażoną minę, a potem oboje głośno się zaśmialiśmy. Albus dalej był na mnie zły, chociaż dostrzegłam u niego cień uśmiechu.
-O, Albus. Daj już spokój. Nie możesz być wiecznie na mnie obrażony. Ty przecież tygodnia beze mnie nie wytrzymasz!- zawołałam uderzając go lekko pięścią w ramie. Potter zrobił obrażoną minę, skrzyżował ręce na klatce piersiowej i odwrócił ode mnie głowę, dumie unosząc podbródek do góry.
-Idiota.- westchnęłam i wróciłam do gry z Max’em. Bardzo szybko go polubiłam, niestety musiał zacząć ten temat.
-Jak długo kolegujesz się z Emily i Clary?- zapytał tasując karty.
-Chyba raczej kolegowałam- westchnęłam- od początku roku. Dzielimy razem dormitorium, a przyjaźń zaczęłam tak nieco później, jak się bardziej poznałyśmy. Ogólnie to i tak bardziej się zżyłam z Emily. Clary zawsze wydawała mi się taka…- no właśnie. Jaka? Nawet się nad tym nie zastanawiałam, a coś odpychało mnie od tej dziewczyny. Chyba się domyślam co. Zawsze ją otaczała taka chłodna aura. Tak, wiem, że to dziwne, że czuję czyjąś moc, ale tak było. Poczułam tę aurę gdy pierwszy raz dotknęłam jej ręki. Było to chyba dwa dni temu. Pomagałam jej przy zadaniu na Eliksiry. Poczułam to. Ja naprawdę byłam w stanie wyczuć jej moc, jej magię. Tak samo jak siedziałam obok Emily. Czułam aurę szczęścia, dlatego tak miło mi się z nią spędzało czas. Tak samo jak pocałowałam Scorpiusa. Znów to czułam. Czułam jego moc, która tak diabelnie mocno mnie przyciągała i przyciąga. To jest…. Dziwne.- Odmienna.- zakończyłam zdanie, a wszyscy trzej chłopcy bacznie mi się przyglądali. Musiałam się naprawdę długo zastanawiać.
-Wybaczcie jej to. Ona ma czasami takie „zaćmienie mózgu”.- parsknął Albus, a ja przewróciłam oczami.
Zaraz, zaraz. Siedzę teraz obok Albusa. Może uda mi się wyczuć jego magię? Patrzę na niego ukradkiem, na szczęście odwrócił wzrok, znów w kierunku książki, nad którą ślęczy. Nagle poczułam taką dziwną falę. Ciepłą i za razem zimną. Czuję jakby… wielką ciekawość, inteligencję, pomieszaną z niezwykłą odwagą. Ciekawe połączenie. Tak jakby… nie to niemożliwe…Krukon i Gryfon?

***

-Że co? Serio?- zawołał Bert, a jego oczy chciały wyjść z orbit.- Gryfonka? Taki pomysł?! Jakim cudem jej nie ma w Slytherinie?
-Nie mam pojęcia, ale nie to jest teraz ważne. Teraz liczy się Rose.- powiedziałem stanowczo. Patrzyłem to na Berta, to na Freddy’ego, który, o dziwo, siedział cicho przez cały czas.
-Ale po co mamy jej pomagać?- zapytał nagle, a ja, tak samo jak Bert, szybko na niego spojrzeliśmy. Teraz obudził się w nim prawdziwy Ślizgon, szczególnie patrząc na perfekcyjny ironiczny uśmieszek. Tyle, że jest wesoły i optymistyczny jak Puchon.
Po jego pytaniu nastąpiła cisza. Racja, dla nich Rose nie ma żadnego znaczenia, a dla mnie… Sam nie wiem. Miałem wrażenie, że za każdym razem gdy nasze usta się stykały czułem coś więcej. Nie umiem tego określić. To coś wtedy mnie otaczało, ogarniało i jakby przyciągało, tak, przyciągało to najdokładniejsze porównanie. To coś przyciąga mnie do Rose jak magnez. Niesamowite, jednak, czym jest to „coś”.
-Oj dajcie spokój!- warknąłem, aby tylko przerwać ciszę. Bardzo dobrze wiem, o czym myśleli. Zadali sobie to samo pytanie co ja sobie.
-Zachowujesz się jak „supermegaodważny” Gryfon.- parsknął Bert. Serce zabiło mi mocniej. On nic nie może podejrzewać. Nie może.
-Uznaję to za obrazę.- mruknąłem z obojętną miną.- Ty za to uważasz się chyba za Krukona…- dodałem z miną pełną wyższości.
-Oj dajcie spokój! Może być świetna zabawa!- zawołał radośnie Freddy.
-A ty, za to zachowujesz się jak Puchon z wahaniami nastroju.- mruknął Bert przewracając oczyma. Czyli nie tylko ja to zauważyłem u Freddy’ego. Tak samo Bert zauważył Gryfona we mnie… Zaraz, zaraz. Tak samo jak ja, i Bert, no i Freddy zauważyliśmy Ślizgonkę w Clary… Tak samo rozpoznałem w Rose krew Slytherina… Co tu nie gra.

***

Max to naprawdę wspaniały chłopak! Tak dobrze mi się z nim rozmawia. Albus dalej zgrywa obrażoną panienkę, Daniel jest pogrążony w lekturze, jedynie czasami wtrącając się w nasze dyskusje, a ja i Max graliśmy w karty, teraz jednak żywo rozmawiamy.
-Twoi rodzice pracują w Ministerstwie?- zapytałam z wyraźnym entuzjazmem. Od tak szybkiej i żywej rozmowy, aż dostałam wypieków. Za oknami zrobiło się już ciemno, przed nami jeszcze trochę drogi… W przedziale zapaliło się delikatne, pomarańczowe światło, które tylko podkreślało moje rozpalone policzki.
-Tak! Mój tata jest aurorem, a mama pomaga pani Minister.- powiedział dumnie Max, uśmiechając się szelmowsko.
-Moja mama też pracuje w Ministerstwie, a mój tata też jest aurorem!- zwołałam, po czym razem zaśmialiśmy się wesoło.
-Grałaś kiedyś w Quidditcha?- zapytał nagle Max, zamykając poprzedni temat.
-Nie, ale bardzo bym chciała. Oglądałam kiedyś kilka meczy. Wygląda zjawiskowo. Mój brat, jak pojedzie do Hogwartu, będzie chciał się zgłosić do drużyny.
-Ja gram w Quidditcha. Zawsze w wakacje jadę do kuzynów i tam razem gramy. Również się zgłoszę do drużyny.- tutaj Max uśmiechnął się skromnie.- Jak chcesz to będę mógł się trochę nauczyć…- mruknął, bardzo cicho.
-A ja potrenuję z wami!- nagle Albus się obudził i żywo podskoczył na siedzeniu. Widząc nasze przerażone miny dodał- Chyba nie myślałeś, że zostawię ciebie sam na sam z moją kuzynką, co?- zapytał uśmiechając się złośliwie. Takim komentarzem zakończył naszą rozmowę.

***

-Ładnie tutaj prawda?- zapytała nagle Emily, chcąc rozluźnić atmosferę.
-Tak. Po prostu „zjawiskowo” jak to mówi Weasley.- wycedziła Clary, dumnie patrząc na miejsce, na którym wcześniej siedziała Rose.
-Z tobą to nawet porozmawiać normalnie się nie da.- parsknęła Emily, również odwracając wzrok, tyle, że w stronę okna. Od kiedy zapaliło się światło, ciężko jest patrzeć przez okno.
-Mogę zgasić światło?- zapytała blondynka, z nadzieją patrząc na koleżankę.
-Nie, bo właśnie będę czytać.- powiedziała sztywno czarnowłosa, po czym z obojętną miną, wyciągnęła się w stronę torby i wyciągnęła książkę. Z tego co widniało na okładce, była to książka od eliksirów.
Emily westchnęła i przewróciła oczami. Dobrze wiedziała, że skośnooka robi jej na złość, przecież przed chwilą się drażniły. To było iście Ślizgońskie ze strony Clary. Emily miała o niej swoje zdanie, które brzmiało 'Gryfonka z krwią Salazara'. Bo tylko tak można było opisać taki przypadek. Od kiedy Gryfonki zachowują się jak Ślizgonki? Ano właśnie. Rose. Takie samo pytanie zadawała sobie, z myślą o Weasley. Wydało jej się to dziwne, jak i za razem przerażające.



Rozdział 4

"Nie najgorszy ból, przez odczucie straty. Nie najgorsze łzy przez odczucie starty. Najgorsze poczucie winy, z powodu starty."

Przedziały w pociągu niebezpiecznie się ruszały, co przyprawiało mnie o odruchy wymiotne, które skutecznie kamuflowałam. Nie dość, że czułam się fatalnie, biorąc pod uwagę fakt, iż przez dwa tygodnie będę skazana na Ślizgonów, to do tego to podskakiwanie przez ruszanie się wagonów! Rozumiem, że pociąg jest bardzo solidnie wykonany i rzecz biorąc nie powinien mieć żadnych problemów, to i tak czułam się niebezpiecznie.
-Rose, wszystko w porządku?- zapytała Emily siedząca naprzeciwko mnie. Na jej kolanach spoczywał jej szczur- Kaprys. Dziewczyna najwyraźniej zauważyła moją bladą twarz i ciche zachowanie, które było sprzeczne z moją naturą.
-Tak. Jest wszystko okej…- skłamałam. Chciałam ją przekonać jednym z moich najlepszych uśmiechów, lecz moje samopoczucie wyraźnie mi tego odmówiło, pokazując na mojej twarzy zamiast obłędnego uśmiechu krzywy grymas. Nie mam zamiaru powiedzieć jej prawdy, bo wszystko się wyda. Wyda się to, że ze względu na moją głupotę, która mnie dopadła chyba od urodzenia, jestem w Gryffindorze, a nie dumnym domu Węża. Jakkolwiek beznadziejnie brzmi to w mojej głowie, jest prawdziwe. Taka głupia prawda mnie prześladuje od zawsze.
Zrobiło mi się niedobrze. Przecież Scorpius wie, że miałam wybór! Ugh, czemu ja mu się tak łatwo poddałam! Jak mogłam wydać mu tak cenną informację?
-Rose. Cholera jasna! Widzę, że jesteś zła!- wybuchła Emily paraliżując mnie srogim spojrzeniem. Skarciłam moje zdradzieckie ciało, że tak łatwo pokazuje moje emocje. Zauważyłam, że trzęsą mi się ręce, że zagryzam wargi i mam zmarszczone brwi. Moje ciało zdradzało podle, moje wszystkie uczucia, które chciałam ukryć w tej chwili.
-Emily, wyjdziesz ze mną na chwilę?- zapytałam, ignorując całkowicie Clary, która siedząc obok mnie i posyłała mi groźne spojrzenie.
-Dlaczego cały czas gdzieś wychodzicie? Cały czas coś przede mną ukrywacie! A ty Emily, to już w ogóle przesadziłaś! Najpierw pieprzysz coś o „przyjaźni na siedem lat, albo całe życie”, a teraz najwyraźniej faworyzujesz Rose! Jak wy tak…
Nagle słyszymy dźwięk otwieranych drzwi od przedziału. Clary już zdążyła wstać, najwyraźniej chciała nas pozabijać na miejscu. Aż w głębi serca dziękuję, że jakaś osoba weszła do przedziału, a raczej dziękowałam, gdy zobaczyłam, kto to. Nie kto inny, jak Scorpius Malfoy, we własnej osobie stał w wejściu do przedziału i z obojętną miną patrzył się to na Clary to na Emily, która r wstała, czego wcześniej nie zauważyłam, a Malfoy najwyraźniej ignorował moją osobę.
-Długo będziecie się tak drzeć, czy mam pójść po nauczycieli?- zapytał równie obojętnym tonem, jakim była oblana jego twarz. Wiem, że Scorpius bardzo dobrze ukrywa uczucia. Wiem, bo nie raz się już o tym przekonałam. Znam jego słaby punkt- rumieńce. Nad tym nie umie panować.
Dziewczyny mierzyły go wzorkiem, co on ignorował na swój Ślizgoński sposób. A to co mnie w tej chwili przeraziło, to to, że ja ignoruję ludzi w ten sam sposób. No właśnie. W ten sam, czyli Ślizgoński.
-Daruj sobie Scorpius. Nie znasz zaklęcia wyciszanego? Albo uważasz nas za takie głupie, że nie umiemy go rzucić?- zapytałam, a każde wymówione przeze mnie słowo wręcz ociekało ironią. Emily skarciła mnie poważnym spojrzeniem. No tak. To co zrobiłam było sprzeczne z planem. Nie! No cholera jasna, nie pozwolę na to! Jestem teraz taka zła! Cała złość bulgotała w każdym milimetrze mojego ciała, poczułam jak rumieńce wylewają mi się na twarzy, nie ze wstydu, ba, ja nie znam wstydu, to były rumieńce wściekłości.
-Uroczo wyglądasz jak się złościsz, Weasley.- powiedział spokojnym tonem Ślizgon, wyginając usta w ironicznym i złośliwym uśmieszku- A wracając, ogarniecie się? Dziękuję.- powiedział i zamknął z hukiem drzwi od przedziału.

***

-Cholera, weź coś z nimi zrób! Nie możemy grać w karty!- głos Berta obudził mnie z rozmyślania i przywrócił do rzeczywistości. Na początku patrzyłem na niego nieobecnym spojrzeniem, aż w końcu zrozumiałem, a raczej usłyszałem co miał na myśli.
-Rose. Cholera jasna! Widzę, że jesteś zła!- ten głos był niezwykle słodki i wysoki, że aż irytujący. Następnie usłyszałem jakiś cichy mamrot- pewnie należał do Rose. Zaraz. Czy ja pomyślałem o Weasley, Rose?
- Dlaczego cały czas gdzieś wychodzicie? Cały czas coś przede mną ukrywacie! A ty Emily, to już w ogóle przesadziłaś! Najpierw pieprzysz coś o „przyjaźni na siedem lat, albo całe życie”, a teraz…- tego głosu nie znałem, i nawet nie miałem zamiaru się na nim skupiać. Wstałem i cicho wyszedłem z naszego przedziału. Nie musiałem zrobić nawet kroku, gdyż irytujące wrzaski dochodziły z przedziału naprzeciwko.
- Długo będziecie się tak drzeć, czy mam pójść po nauczycieli?- stanąłem w przejściu do ich przedziału. Starałem patrzeć się tylko na te dwie dziewczyny, których nie znałem. Moje oczy odmawiały mi posłuszeństwa i wręcz na siłę odrywałem je od zarumienionej Weasley i jej rudych włosów.
Ogólnie ta sytuacja mnie już męczyła. Wszystkie patrzyły na mnie jak na jakiegoś dziwaka, a to one darły się na cały pociąg!
- Daruj sobie Scorpius. Nie znasz zaklęcia wyciszanego? Albo uważasz nas za takie głupie, że nie umiemy go rzucić?- tutaj, od dziwo, odezwała się Weasley. Spojrzałem na nią z niezwykłą ochotą, gdyż przez ostatnie kilkanaście sekund, brutalnie sobie tego zabraniałem. Zauważyłem, że na jej twarzy pojawiły się jeszcze większe rumieńce. Chyba jest zła… A z resztą! Co mnie to obchodzi.
-Uroczo wyglądasz jak się złościsz, Weasley.- powiedziałem, a raczej nie! Ja wcale tego nie chciałem powiedzieć! Ale oczywiście moje usta, dały za wygraną z mózgiem. Nawet tego nie przemyślałem! Żeby tylko nie uważała tego za podryw, co raczej w taki sposób powiedziałem, uśmiechnąłem się ironicznie, dodając lekką nutkę złośliwości.- A wracając, ogarniecie się? Dziękuję.- powiedziałem i jak najszybciej zamknąłem ich przedział. Moje serce dawało o sobie znać, bijąc jak szalone. Dlaczego tak powiedziałem? Co mnie u licha do tego zmusiło! Nawet zapomniałem o tym naszym planie! Co ja do cholery wyprawiam…

***

Cisza. Głucha cisza bębniła mi w uszach niemiłosiernie. Już wolałam jak się kłóciły. A teraz rzucają na siebie tylko niemiłe spojrzenia. Mam dość!
-Muffliato.- mamroczę, wskazując różdżką wejście od przedziału.- Gotowe. Możecie się już kłócić, a nie tylko próbujecie, jak widzę bezskutecznie, pozabijać się spojrzeniem.- mruknęłam obojętnym tonem i wróciłam do podziwiania widoków za oknem, o ile zielone wzgórza można było nazwać widokiem.
Nigdy nie pomyślałabym, że moje słowa tak bardzo zadziałają na dziewczyny. Obie wstały rzucając do siebie najróżniejsze wyzwiska, które pierwszy raz usłyszałam.
-Jędza, wiedźma z ciebie!- krzyczała Clary.
-Tak? Szlama!- wydarła się Emily. Potem wszystko działo się bardzo szybko. Zbyt szybko, bym zdążyła się zorientować, co się dzieje. Oczy Clary zaszły łzami, a ręce zaczęły się trząść.
-Nienawidzę cię!- krzyknęła skośnooka i wybiegła z przedziału. Spojrzałam się przez ułamek sekundy na Emily, a dalsze moje czyny nie były kontrolowane. Wstałam, i wyszłam, a raczej wybiegłam z przedziału. Pierwsze miejsce, jakie przyszło mi do głowy, to toaleta. Pobiegłam do końca korytarza, mijałam przedziały, niektóre były puste, niektóre wręcz przepełnione uczniami.
Dobiegłam do drzwi od toalety. Nic przez nie słyszałam, pewnie rzuciła jakieś zaklęcie. Uchyliłam drzwi od łazienki i skierowałam się do kolejnych, od toalety damskiej.
-Clary?- pytam w przestrzeń, która po moim zawołaniu wypełnia się szlochem. Clary siedziała skulona pod ścianą. Podeszłam do niej przytulając usiadłam obok.
-Nie rycz! To wszystko moja wina! To ja kazałam wam się kłócić!- powiedziałam, a do oczu zebrały mi się łzy. Tak. To co powiedziałam to prawda. Czemu ja zawsze najpierw mówię, a potem myślę! To wszystko moja wina. Zawsze jest moja wina. Takiego mam już cholernego pecha.

<w tym samym czasie>

-Słuchajcie mam sprawę.- zacząłem. Musiałem w końcu z nimi pogadać. No cholera jasna, boję się.
-Co jest, Scorp?- zapytał Freddy, a Bert tylko się uważnie na mnie patrzył. Kurde, jak to zacząć?
-Tchórz!- krzyknął Bert, a ja nie wiedziałem o co chodzi, tak też się go zapytałem.
-O co chodzi? Bardzo dobrze wiesz o co chodzi.- Bert zmienił ton z lekkiego na bardzo poważny.
-Czy ktoś mi powie co tu jest grane?- zapytał Freddy.
-Scorpius nie chce realizować naszego planu!- krzyknął Bert oskarżycielskim tonem.
-Bo to jest nie w porządku! Do jasnej cholery! Czy ty nie rozumiesz, że to jest wredne? Skoro jesteś taki mądry, i niby taki odważny, to zapierdalaj do niej i rób co chcesz. Ja mam dość! Nie będę tego więcej robić! I tylko spróbuj mnie nazwać jeszcze raz tchórzem…- wybuchnąłem i wybiegłem z przedziału. Nie wiem gdzie biec. Gdzie uciec. Mam dokąd uciec? Jestem w pociągu!
-Debil.- mówię i uderzam się ręką w czoło. Po chwili jednak rozglądam się czy nikt tego nie widział. Uff, nikogo tu nie było.

***

-Rose, to nie jest twoja wina! To ona mnie tak wyzwała!- zawołała Clary, a jej głos stał się jeszcze głośniejszy.- Przestań!
-No cholera jasna, Clary! To jest tylko i wyłącznie moja wina. Przestań ryczeć!- krzyknęłam, ale po tym poleciała mi łza po policzku.
-Pff, odezwała się! Ty jakoś ryczysz na prawie każdym kroku, i JA nie mam ci tego za złe!
-Jak śmiesz!- obie już wstałyśmy dzieliło nas zaledwie półtora metra.- To wcale nie prawda!
-Zarzucasz mi kłamstwo?!- w tym momencie Rose wyjęła różdżkę, co zrobiła również Clary.
-Expelliarmus!- krzyknęła Clary, a Rose, z donośnym trzaskiem odrzuciła zaklęcie.
-Drętwota!- krzyknęła Rose, ale Clary, z jeszcze głośniejszym trzaskiem, odrzuciła zaklęcie.

***

-Expelliarmus!- usłyszałem jak ktoś rzucił zaklęcie, a następnie głośny trzask- ktoś je obronił. Rozglądam się w wprawo i w lewo. W przedziałach jest za mało miejsca na pojedynki- łazienka.
Biegnę w jej kierunku, słyszę coraz więcej krzyków i trzasków.
-Petrificus Totalus!- wszędzie rozpoznam ten głos. Rose.
Dobiegam do drzwi od łazienki, wyciągam różdżkę i wparowuję do środka. No tak! Ale ze mnie idiota. Przecież nie wejdę do damskiej! Kolejny trzask obudził mnie z kaprysów u otworzyłem drzwi od toalety.
Dwie dziewczyny. Jedna- na sto procent Rose, a drugą na pewno skądś znam.
-Expelliarmus!- krzyczę w stronę skośnookiej, jej różdżka pofrunęła w moją stronę. Rzuciłem zaklęcie ponownie, tym razem w stronę Rose. Tak na wszelki wypadek.
-Co wy odpierdalacie? Mogło się wam coś stać!- krzyknąłem tonem typowym dl mojego ojca.
-Pff, bo niby interesuje cię nasze zdrowie!- parsknęła Rose. Postaram się jej to wybaczyć…
-Macie natychmiast się uspokoić, bo nie ręczę za siebie!- warknąłem, mierzyłem wzrokiem to Weasley to skośnooką.
-Daruj sobie, Malfoy.- mruknęła Rose i przecisnęła się obok mnie, przy okazji wyrywając z mojej ręki, jej różdżkę. Musiało to wyglądać idiotycznie. Posłałem ostatnie spojrzenie czarnowłosej i również wyszedłem z łazienki. Nigdzie nie dostrzegłem głowy rudych włosów. 


***

Mam wszystkiego serdecznie dosyć! Nie dość, że najprawdopodobniej straciłam jedną z przyjaciółek, to na dodatek do akcji dołączył Scorpius! Ugh!
Otworzyłam z hukiem drzwi od przedziału, a napadła na mnie Emily. Na jej twarzy malowała się wściekłość pomieszana z rozdrażnieniem, a w jej niebieskich oczach malowało się… szaleństwo.
-Gdzie byłaś? Pobiegłaś do Clary? Tak? Pytam się!- warknęła, nie, raczej wrzasnęła mi prosto w twarz. O co jej chodzi?
-Tak, byłam u Clary, bo jakbyś nie zauważyła, ona płakała!- warknęłam ostrym tonem, próbując jej się odwdzięczyć.
-I zostawiłaś mnie samą? Mi również jest, a raczej było przykro! Zostawiłaś mnie samą, Rose!
-Słucham? Co proszę?! A co ty w ogóle sobie wyobrażasz, do jasnej cholery?!- złość, której nie zdążyłam wyładować na Clary, wypełniała teraz całe moje ciało.- A może powinnam była się rozdwoić, co? Tak byłoby lepiej! Bo przecież, ta egoistka Rose, w ogóle nie ma uczuć! Można jej zawsze wszystko narzucać i mieć potem wszystko w dupie! Tak? O to ci chodziło? To miałaś na myśli mówiąc „zostawiłaś mnie samą”? Nie myśl sobie, że możesz tak mną pomiatać. A ty niby co byś zrobiła w takiej sytuacji?- po tych słowach przez ułamek sekundy patrzyłam na przerażoną twarz Emily, następnie wychodząc z przedziału i z hukiem zamykając drzwi.
Idę przed siebie. Nawet nie mam pojęcia gdzie pójść. Zaraz. Nie wzięłam bagażów!
Zawracam i znów z hukiem otwieram drzwi. Nie patrzę na Emily, ani na Clary, która zdążyła już wrócić. Dobra nie mogę tak! Kątem oka patrzę na nie. Siedzą sobie razem i wcinają ciastka…zaraz! To są te ciastka, które dałam Emily! Grrr! Szybkim ruchem zabieram mój bagaż, jak i kilka książek leżących na moim miejscu i kurtkę. Bez słowa, jak i bez wyrazu zainteresowania, wychodzę z przedziału, trzaskając jak najmocniej drzwiami. Gdzie iść? Gdzie uciec? Błagam, jak najdalej od nich! Rozglądam się w prawo i w lewo. Chyba wszystkie przedziały są zamknięte… Trudno. Idę sprawdzić. Idę i idę, wszystkie zajęte. Chcę znaleźć jakąś kryjówkę. Chcę znaleźć miejsce gdzie będę szczęśliwa. Przechodzę pomiędzy przedziałami, ten zajęty, ten za głośny, a ten… Podeszłam do ostatniego przedziału. Szyba w drzwiach była zakryta. Przykłada do drzwi ucho. Czekam i czekam, i nic nie słyszę! Dobra, co mi tam. Naciskam klamkę i bez zastanowienia wchodzę do środka.
Przedział jest cały ciemny. Nie. To nie jest przedział. To jakieś większe pomieszczenie. Czemu tu jeat tak ciemno! Słyszę ciche pyknięcie i zapala się światło. Zaraz, zaraz… Pokój Życzeń? Nie, to nie możliwe. Mama i tata mówili mi, że w Hogwarcie jest taki pokój, który pojawia się na korytarzu, kiedy bardzo, bardzo się nad czymś skupiasz lub bardzo czegoś chcesz. I on wtedy się pojawia, z rzeczą, której potrzebowałeś lub zwyczajnie jej pragnąłeś. Ale nigdy nie słyszałam o… jakby to nazwać? Przedział Życzeń? Tak. Od teraz to Przedział Życzeń.

***

I co ja mam do cholery zrobić?! Nie wrócę do przedziału. Nie mam zamiaru gadać z Bertem, nawet z Freddym.
-Accio mój bagaż.- szepnąłem, a zaledwie sekundę później, mój bagaż stał obok mojej stopy. No i co dalej? Mam szukać przedziału? Mam w ogóle cokolwiek robić? Moje ciało, jakby samo mnie prowadziło, kazało zrobić kilka kroków do przodu. Ten zajęty, ten też, no i oczywiście ten też. I tak wyglądała reszta wagonów.
-No cholera jasna! Chcę znaleźć jakiś wolny, albo chociaż prawie wolny przedział!- warknąłem pod nosem, poczym zrobiłem jeszcze kilka kroków.
Zaglądam do ostatniego przedziału. Szyba jest zasłonięta. Wejść? Chyba nie powinienem… Naciskam klamkę- Gryfoński brak lojalności. Przewracam oczami i wchodzę do przedziału. Jest tu bardzo jasno, na początku w ogóle nie rozumiałem co się dzieje. Wszedłem tutaj na tyle cicho, by płacząca i niebywale drobna osóbka, siedząca pod ścianą mnie nie usłyszała. Jedna rzecz mnie przeraziła- miała ognistorude włosy.

***

Dlaczego… Dlaczego? No cholera, dlaczego?! Minął dopiero niecały miesiąc, a ja już straciłam przyjaciółki. Z Clary mogłabym się pogodzić. Nie. Jednak nie. W końcu, pewnie teraz spiskuje przeciwko mi, razem z Longbottom. Tak. Teraz będę mówiła na nie po nazwisku. Zamiast Emily, będzie Longbottom. A zamiast Clary, będzie Engoy.
Poczułam jak głowa opada mi na kolana. Siedziałam skulona pod ścianą. Pieką mnie policzki, a do tego mam załzawione oczy. Jestem straszna! Przecież dobrze wiem, że ich kłótnia była moją winą! I na dodatek potraktowałam w taki sposób Emily… Jestem potworem.
Nagle otoczyła mnie jakaś fala ciepła. Nie! To nie fala, to czyjeś ramie! Szybko podniosłam głowę i od razu tego żałowałam, a mogłoby być tak dobrze! Unoszę głowę, a moje oczy spotykają stalowe tęczówki, a nad nimi rozczochrane, platynowe włosy.
Odskakuję od Scorpiusa, a serce chyba ma ochotę ze mnie wyskoczyć.
-Scorpius! Co ty wyprawiasz! Idź mi stąd!- wrzasnęłam, oczywiści za ostro, jak to zawsze. Oczy zaszły mi łzami. Byłam teraz zaledwie metr od niego, ale dalej siedziałam pod ścianą. Zaczęłam płakać.- No idź stąd, słyszysz?! Idź do swoich koleżków i pochwal się, że widziałeś jak płaczę! Razem się ze mnie pośmiejecie! A i jeszcze jedno, wsadź sobie ten wasz plan w dupe! Mam gdzieś te wasze głupie gierki!- kolejny raz zaszlochałam, chowając twarz w dłoniach.- Mam tego wszystkiego dość!- po tych ostrych zdaniach, poczułam ludzkie ciepło, tuż przy moim ramieniu. Czego on jeszcze chce?
Resztkami sił przeniosłam na niego wzrok. Nie chciałam patrzeć w jego w oczy. Nie chciałam podziwiać każdego calu jego rażących tęczówek. Nie chciałam w nich zatonąć. Więc dlaczego to zrobiłam?! Jego wzrok przeszywał całe moje ciało, pozostawiając po sobie mocne, ciepłe dreszcze. Jeszcze nigdy czegoś takiego nie czułam.
-Rose. Przepraszam.- mruknął.
-Przepraszam, co?- zapytałam. Scorpius mnie przeprosił? SCORPIUS MNIE PRZEPROSIŁ? Całe to zdanie jest tak szokujące i tak fikcyjne, że to chyba złudzenie.
-Przepraszam- a jednak nie. To nie złudzenie, ani się nie przesłyszałam. Po prostu on mnie przerosił. Tak po prostu.

***
-Rose. Przepraszam.- mruknąłem w końcu. Musiałem ją przeprosić. Moje zachowanie było na poziomie pięcioletniego dziecka. Zachowałem się jak gówniarz.
-Przepraszam, co?- zapytała, a ja zacząłem myśleć, czemu się pyta. Chciała to usłyszeć jeszcze raz? Nie ma sprawy.
-Przepraszam.- powtórzyłem, a z moich słów wypłynęła czysta szczerość. Byłem szczery! Musiałem ją w końcu przeprosić. Nie wiem, czy mi uwierzy czy nie, ważne, że nie będę miał już wyrzutów sumienia. To co się stało potem odebrało mi mowę, jak i najprawdopodobniej trzeźwy rozsądek. Weasley zbliżyła się do mnie i krótko musnęła moje usta. Mimo tego, że był to krótki pocałunek i tak zdążyłem delektować się każdy calem jej idealnych ust, pochłonąć z nich całą słodycz, którą ociekały.
Następnie przez pół godziny wpatrywałem się w drzwi od przedziału, za którymi zniknęła rudowłosa.



Rozdział 3

"Najgorsze kłamstwo, to kłamstwo przed samym sobą."

Wracam do Pokoju Wspólnego. Cały czas czuję na ustach, usta Scorpiusa. Pierwszy raz ktoś mnie pocałował. Gdy tylko o im pomyślę robi mi się ciepło. Mam takie dziwne uczucie w brzuchu, może na coś zachorowałam? 
Wchodzę do Pokoju Gryffindoru. Od razu napadają na mnie Emily i Clary.
-No opowiadaj, jak było?- krzyczały.
-Dobra, dobra. Nie teraz, nie tutaj.- mówię i prowadzę je do naszego dormitorium. Rzucam się na łóżko i patrzę w sufit.
-No opowiesz?- zapytały niecierpliwie.
-Nie mam nic do opowiadania- skłamałam. Wiem, że to nie ładnie kłamać, ale jakoś nie mam wyrzutów sumienia. Tak naprawdę, to nie chcę tego mówić przy Clary, Emily powiem potem.
-Emily pójdziesz ze mną do łazienki?- pytam, pierwsze co mi przyszło do głowy.
-Jasne.- powiedziała, trochę zmieszana Longbottom.
Wychodzimy z dormitorium, a potem wybiegamy z Pokoju Wspólnego. Biegniemy ciemnymi korytarzami, aż w końcu dobiegamy do Łazienki Jęczącej Marty.
-Posłuchaj.- mówię, idąc głębiej pomiędzy toaletami.
-Scorpius mnie pocałował!- krzyknęłam, nie radośnie, jestem przerażona. Nadal serce bije mi jak szalone, gdy tylko o tym pomyśle.
-To świetnie! A w policzek czy w usta?- zapytała podniecona Emily. No właśnie. Nie mógł mnie pocałować w policzek?! Byłoby o wiele lepiej.
-W usta, Emily! W usta! Strasznie się boję.- przyznałam zgodnie z prawdą. Nie wyobrażam sobie, aby ta sytuacja mogłaby się powtórzyć.
-Czego ty się boisz? Scorpiusa?- zapytała nie śmiejąc się. Jak ona może osądzać mnie o strach przed Scorpiusem?! Bezczelność.
-Nie! Nie boję się go!- krzyknęłam, wyraźnie za głośno co trochę zmieszało Emily.
-Może boisz się jego uczuć do ciebie?- zapytała w końcu, a ja za to pytanie chciałam ją udusić. Jak ona może myśleć, że jakiś, obojętny mi, Ślizgon, może coś do mnie czuć?! Bezczelność po raz drugi.
-Ah, zamknij się już, Emily.- zganiłam ją spojrzeniem pełnym wyższości, poczym zaproponowałam wrócenie do dormitorium. Ta noc nie będzie należeć do wyspanych.

***

-Ej, Scorpius, czekaj, opowiedz mi wszystko!- irytujący, niski głos Eddy’ego doprowadzał mnie do szału. Czy on nie widzi, że potrzebuję chwili spokoju? Nie szanuje w ogóle mojego nazwiska. Nie dość, że zhańbiłem ród Malfoy’ów całując tą przebrzydłą szlamę, Weasley, to jeszcze ten palant biega za mną jakby oszalał!
-Daj mi spokój! Gdzie jest Walker?!- zatrzymałem się i krzyknąłem na Eddy’ego, który, co mnie bardzo zadowoliło, wystraszył się.
-On jest chyba w waszym dormitorium- odpowiedział unikając mojego spojrzenia. I w sumie dobrze, nie znoszę zielonych oczu.
Szybkim krokiem, oczywiście nie dziękując „koledze” za przysługę, ruszyłem w kierunku mojego dormitorium. Z hukiem otworzyłem drzwi. Wykwintny pokój w srebrno-zielonych barwach wydawał się bardzo duży gdy nie ma w nim wszystkich lokatorów.
-Bert. Tu jesteś.- powiedziałem z w pół ulgą, w pół zdenerwowaniem.- Już wróciłem.
-No właśnie widzę, przecież nie jestem ślepy.- jak zwykle zgryźliwy, pewnie miał ciężki dzień.
Usiadłem na swoim łóżku, czując jak miękki materac ugina się pod moim ciężarem. Powoli przeczesałem ręka włosy i wpatrywałem się w Berta czekając, aż ten zaszczyci mnie chociaż jednym pytaniem.
-No i jak poszło?- nie czekałem długo. Ciemnoskóry chłopak odkleił się od książki i usiadł po turecku na łóżku, wlepiając we mnie swoje kakaowe oczy.
-Eh…- westchnąłem i odwróciłem wzrok od kolegi, udając, że dywan w naszym pokoju, jest o wiele ciekawszy od mojej odpowiedzi.- Wiesz, nie najlepiej się z tym czuję- przyznałem. Poczułem jak rumieńce rozlewają się po mojej bladej twarzy. Ale przynajmniej wreszcie powiedziałem prawdę. Cały ten jego plan, no dobra, cały ten NASZ plan nie za bardzo mi się podoba, ale teraz już jest za późno- zrobiłem pierwszy krok.
-Koleś, do cholery jasnej, jesteś Ślizgonem, czy przerażoną Puchonką?- zakpił Walker uśmiechając się pokazując perlisto-białe zęby. Poczułem jak złość zbiera się we mnie, aby po chwili wybuchnąć, ale ona, jak na złość przystało, zrobiła mnie w konia i pokazała jaką to „przerażoną Puchonką” jestem. Nie potrafiłbym się na nim wyżyć. Z prośbą w moich oczach, by tego nie komentował, spojrzałem się na niego. Oczywiście moja prośba została najzwyczajniej w świecie olana.
-Tak myślałem. Ale masz szanse, Puchonki są całkiem ładne!- powiedział „pocieszając” mnie, za co dostał poduszką w twarz. Rzuciłem jak najmocniej, lecz poduszka nie oddała mocy rzutu. Zobaczyłem tylko jak nędznie wygląda po odbiciu się od twarzy Berta, leżąc na dywanie z godłem Slytherinu.
-Ten plan jest do dupy.- cedzę nadal wpatrując się w poduszkę.
-Czemu tak sądzisz?- zapytał Bert, aż przyszła mi ochota, aby mu dowalić za te „ładne Puchonki”.
-Hm… pomyślimy, może dlatego, że jestem człowiekiem, a nie mugolskim robotem i mam uczucia. I nie czuje się dobrze z powodu tak okropnego potraktowania Weasley. Może jeszcze dlatego, że jest to nie w porządku, względem mnie i Rose- ledwo wypowiedziałem jej imię- I może jeszcze dlatego, że ten plan nie wypali?!- zapytałem, a słowa przeze mnie wypowiedziane, dosłownie ociekały ironią. Przecież byłem w tym mistrzem.
-Czemu niby nie wypali?- zapytał, ignorując resztę podpunktów mojej wypowiedzi. Widocznie nie szanuje w ogóle moich uczuć. Co prawda, ten argument, którego użyłem, miał dla mnie najmniejsze znaczenie, gdyż był najzwyklejszym kłamstwem- które przychodziło mi z łatwością, a poza tym, ten plan był idealny, nie mam żadnych zastrzeżeń co do jego niesprawności.
-Dobra, racja, twój plan jest genialny, przyjmij to z OGORMNYM szacunkiem, wiesz jak rzadko przyznaję rację- powiedziałem wyższym tonem, chcąc pokazać swoją arogancję.
-W taki razie nie mów, że szanujesz jej uczucia…- powiedział Walker z wyraźną odrazą.
-Pff!- prychnąłem kładąc się na łóżku- Oczywiście, że nie! Proszę cię, ta Gryfonka nie ma dla
mnie żadnego, powtarzam żadnego, znaczenia…- powiedziałem, czując gdzieś w środku, że nadużyłem słowa „żadnego”, którego powtórzenie tylko utrwalało moją niepewność do wypowiedzianych przed chwilą słów. Nigdy nie przyznam się do myśli, które mam teraz w głowie.
-Idę do łazienki- powiedziałem, chcą odwrócić, choć na chwilę, od siebie uwagę. Ześlizgnąłem się z łóżka i podbiegłem do łazienki. Na szczęście na zastałem tam półnagiego Freddy’ego, jak to się stało za ostatnim razem. Wolę nie przypominać sobie tego widoku. No fakt, że widziałem go w bieliźnie, ale Ślizgoni bardzo cenią swoją prywatność, po prostu byłem wtedy w szoku, wystraszył mnie.
Podchodzę do umywalki, nad którą wisi duże lustro. Nie mam ochoty, tak dokładnie nie mam ochoty, patrzeć na nie. Nie chcę widzieć swojej zaczerwienionej twarzy. No dobra, tylko raz zerknę.
Wysoki, przystojny chłopak. Tyle chyba wystarczy. Eh, no nie mogę! Skromność zawsze była moją słabą stroną. Rażące, głębokie, urzekające, stalowe oczy. Platynowe włosy w artystycznym nieładzie- zawsze tak je nazywałem. Są tak naprawdę rozczochrane, ale artystyczny nieład brzmi lepiej. Brwi- nigdy nie regulowane, a są idealne. Prosty, wręcz idealny nos, a pod nim czerwono-malinowe, dosyć kształtne jak na chłopaka, usta. Perfekcyjna skóra, zero wyprysków, zero trądziku-co z tego, że używam specjalnych zaklęć, ale no cóż, moja twarz jest teraz perfekcyjna. Jestem wysoki, a moja budowa nie różni się niczym od przeciętnej, no poza tym, że jestem szczupły. Szczerze mówiąc, podobam się sobie. Uważam, że należę do tych „ładnych, czy też przystojnych”, liczę na to, że mój wygląd z każdym rokiem będzie tylko coraz lepszy.
Nie chętnie odrywam spojrzenie od lustra i przechodzę do codziennych czynności związanych z higieną. Kąpiel w wannie zajmuje mi półtorej godziny. A potem muszę jeszcze umyć twarz, nałożyć krem, rozczesać włosy… I tak mija kolejna godzina. Wychodzę z parującej łazienki, z mokrymi włosami, w piżamie i z ręcznikiem przewieszonym przez ramie.
-Cześć, Freddy.- witam się z kolega, który, chyba nie dawno, wrócił do naszego dormitorium.
-Hej, Scorp. Jak ci poszło?- zapytał, jak zwykle wesołym tonem, którego nienawidzę.
-Nie pytaj- odpowiedziałem rzucając się na moje łóżko. Gładzę powoli zielony aksamit, pod którym zwykle śpię. Uwielbiam ten materiał, musiał być drogi, na samą myśl uśmiechnąłem się do siebie.
-On twierdzi, że ten nasz plan jest nie w porządku.- powiedział z wyrzutem Bert, przewracając oczami.
-Bo nie jest!- krzyczę, a mój głos był stłumiony przez poduszkę na której leżę. Czuję jak ciepłe krople wody spływają po moim karku, niezwykle odprężające. Uspokoiłem się, ale nie miałem zamiaru kontynuować tej rozmowy, niestety, Freddy, ukochany Freddy, musiał mi pokrzyżować plany.
-Jak to nie w porządku?- zapytał siadając na swoim łóżku i patrząc się co chwila na mnie, co chwila na Berta.
Bert powtórzył mu słowo w słowo to co powiedziałem, aż mam ochotę go zabić za tę przeklętą pamięć! No ale cóż, mina Freddy’ego była bezcenna. Wpatrywał się we mnie jakbym był trolem górskim.
-Ty jesteś Ślizgone czy przerażoną Puchonką?- zapytał Freddy. Na te słowa uśmiechnąłem się z chęcią zaśmiania się. Że też to samo powiedział Bert!
-Oczywiście, że jestem przerażoną Puchonką!- zaśmiałem się, co również uczynili moi koledzy. Obaj Meli rację- jestem jak jakaś przerażona Puchonka. To jest tak do mnie niepodobne!
Przecież jestem Ślizgonem do cholery! A taka szlama, jak Weasley, nie będzie mnie wprawiać o wyrzuty sumienia! Co jak co, ale ja nie będę się użalał nad sobą przez tę szlamę!
-Okej. Już mi przeszło. Jaki jest następny etap planu?- zapytałem podnosząc się do pozycji siedzącej i wpatrywałem się w Berta czekając na odpowiedź.
-Teraz musisz ją tak trochę ignorować, a tak trochę zwracać na nią uwagę.- powiedział po chwili, nadal wpatrując się w książkę, którą czytał gdy wróciłem.
-A w jakim celu wy to w ogóle robicie?- zapytał Freddy, o dziwo nie tym swoim wesołym, rozpromienionym głosem, tylko takim trochę nieobecnym.
-Jesteś Ślizgonem czy przerażoną Puchonką?- zapytałem nie hamując śmiechu- Zaufaj nam, Freddy.

***

Jesienny powiew wiatru, który przecisnął się przez uchylone okno, miło głaskał mnie po policzkach. Niechętnie wstaję z łóżka i kieruję się do łazienki. Otwieram drzwi. Na moją twarz napada gorąca para, a do uszu dochodzi dźwięk pluskania wody, jak i płynięcie jej z kranu. Już miałam zamiar wychodzić, z myślą, że przeszkodziłam, którejś z dziewczyn w braniu prysznica, gdy usłyszałam, zagłuszony przez lejącą się wodę, głos Emily.
-Możesz zostać Rose! I tak szyby są zaczarowane, więc nie będę ci świecić tyłkiem przed oczami!
Zaśmiałam się na głos, weszłam do dużego pomieszczenia i zamknęłam za sobą drzwi. Odruchowo podchodzę do umywalki, nad którą wisi ogromne lustro. Przede mną stoi dość niska, szczupła dziewczyna. Falowane, rude włosy wysmuklają mi twarz i podkreślają kości policzkowe, które są moim atutem. Duże brązowe oczy, prosty nos, ozdobiony piegami, pełne malinowe usta. I tyle. Nic nadzwyczajnego, no może oprócz tych długich, czarnych rzęs, brązowych, głębokich oczu, w których można zatonąć, a do tego idealne kości policzkowe, a te piegi… Stop. Ale ze mnie narcyz. Nie dziwię się, że tiara rozważała przydzielenie mnie do Slytherinu. Czasami czuję, że… to trochę głupie, ale czuję, że bardziej pasowałabym do domu Węża.
Wczoraj, na szlabanie, zachowywałam się jak nie ja- byłam wściekła. W nocy, w nieprzespanej nocy, przemyślałam sobie całe to zajście, które miało tam miejsce. Moja kłótnia ze Scorpiusem dała mi dużo do myślenia. Potrafię być arogancka, chamska, bezlitosna. Kłamstwo, jest dla mnie najłatwiejszą rzeczą na świecie. Zero wyrzutów sumienia. Ironia pływała mi we krwi- potrafię być perfekcyjnie ironiczna, a moja bezczelność również nie umknęła mojej uwadze. Nie czuję się tą samą Rose, którą byłam, gdy szłam do stołu Gryffindoru. Nie czuję się tą samą Rose, która z żalem żegnała się z rodzicami. Nie czuję się tą samą Rose, którą ironia Malfoy’a doprowadzała do białej gorączki. Ano właśnie- Malfoy. To również nie umknęło mojej uwadze.
Skąd w nim taki pośpiech? Przecież nie dawno, zaledwie dwa dni temu, pierwszy raz mnie spotkał. Nie, Rose, myśl jak Ślizgon, myśl jak Ślizgon… To na pewno jakiś podstęp! To jakieś oszustwo, sposób dzięki któremu będzie mógł mnie wyprowadzić z równowagi, uśpić moją czujność. To wszystko bardzo pasuje do Ślizgońskiego charakteru.

-Nad czym tak rozmyślasz?- to Emily wyszła, zawinięta w ręcznik, spod prysznica.
-A, wiesz, nad niczym.- uśmiechnęłam się, aby ją przekonać. Odpowiedziała mi również uśmiechem, niestety się czymś różnił od mojego- jej uśmiech był najzwyczajniej w świecie szczery.

***


-Nie mogę uwierzyć, że aż tak nam dowalili! Przecież jest dopiero trzeci dzień szkoły!- żaliła się Clary kiedy szłyśmy na Wielką Salę. Zatrzymałyśmy się przed wielką tablica ogłoszeniowa, na której był plan lekcji. Clary miała rację- dowalili nam jak nikomu. Mamy strasznie dużo zajęć. Masakra.
Oderwałyśmy się od tablicy i ruszyłyśmy w kierunku Wielkiej Sali. Zaledwie dwie minuty później weszłyśmy do sali. Podeszłyśmy do stołu Gryffindoru i zajęłyśmy miejsca. Wpatrywałam się w stół Slytherinu. Znalazłam czuprynę platynowych włosów, próbując uchwycić stalowe oczy. Nasze spojrzenia się skrzyżowały, oczywiście moje było gniewne. Moja myśl, o tym, że to jakiś podstęp, dalej biegała mi po głowie.
-Rose, zjedz coś.- pogoniła mnie Emily. Ma rację, jestem bardzo głodna, muszę coś zjeść. Szybko nałożyłam na talerz chleb, posmarowałam kromkę masłem orzechowym i szybko zjadłam. W taki sam sposób potraktowałam następny kawałek chleba.
-Moi drodzy!- głos dyrektor McGonagall rozniósł się po Wielkiej Sali, uciszając każdego ucznia. Pozostała głucha cisza, którą po chwili przerwał głos dyrektorki.
-Ma dla was wszystkich niespodziankę.- powiedziała, a jej usta wykrzywiły się, chyba w uśmiechu.- Razem z nauczycielami, zaplanowaliśmy dla was wyjazd integracyjny!- wypowiedziała uradowana po czym cicha sala wypełniła się okrzykami radości, szeptami i coraz to głośniejszymi rozmowami.
-Ale to nie wszystko.- po tych słowach znów zapadła cisza.- Nauczyciele nie dali by rady, zająć się czteroma domami naraz, więc zostaniecie podzieleni na dwie grupy, każda z nich jedzie w inne miejsce.- powiedziała McGonagall, nasze spojrzenia się skrzyżowały, na co dyrektorka uśmiechnęła się lekko.
Rozpoczęły się szepty, chichoty. Poczułam jak Emily i Clary mnie szturchają chcą mi coś powiedzieć. Obracam się do jednej i drugiej.
-Mam nadzieję, że pojedziemy z Puchonami, albo z Krukonami.- powiedziała Clary z zaniepokojoną miną. Usłyszałam po chwili głos Albusa.
-Jeśli nas przydzielą ze Ślizgonami to zbiję tę szklankę!- wykrzyknął Albus, trzymając szklane naczynie w dłoni, na co uderzyłam się w czoło mówiąc:
-Idiota.
-Przydzieli są: Krukoni z Puchonami, Gryfoni z Ślizgonami!- powiedziała McGonagall, już bez uśmiechu.
Usłyszałam dźwięk tłuczonego szkła, odruchowo spojrzałam się na Albusa. Co ten kretyn wyrobił. Zobaczyłam potłuczone szkło, leżące pod stołem. Wyciągnęłam różdżkę.
-Reparo.- powiedziałam spokojnie. Zamiast kawałków szkła pojawiła się szklanka.
-Dzięki.- warknął Albus, najwyraźniej niezadowolony z moich zdolności magicznych, podniósł szklankę i zaczął znów jeść.
Teraz dopiero dotarły do mnie słowa dyrektorki. Co za idiota mógł przydzielić Ślizgonów z Gryfonami?! Przecież my się tam prędzej pozabijamy, zanim wyruszymy gdziekolwiek.
-Wyjazd jest na celu bliższego poznania się, a teraz możecie już iść na lekcje.- powiedziała niezwykle spokojnym tonem.
Wstałam od stołu i nie czekając na Emily, Clary czy Albusa, ruszyłam w stronę wyjścia. Jestem zła. Nie mam pojęcia ile ten wyjazd będzie trwał, ale mam cichą nadzieje, że jak najkrócej. Zaraz, zaraz. Zatrzymałam się w połowie korytarza, nie zważając na uczniów, którzy na mnie wpadali klnąc pod nosem. Oni wpadali na mnie, a ja wpadłam na świetny pomysł.


***

-Emily! Zatrzymaj się!- krzyczałam, a mój głos odbijał się echem o wszystkie ściany korytarza.
-Co?- zapytała, nie tym miłym i delikatnym tonem co zwykle, teraz była rozdrażniona.
-Coś się stało?- zapytałam podchodząc do niej.
-Nie, ale…No dobra, chodź.- zanim zdążyłam się zorientować co się dzieje, byłam ciągnięta za nadgarstek w stronę biblioteki. Emily pchnęła ostrożnie ciężkie drzwi i wepchnęła mnie do środka. Znów poczułam ucisk na nadgarstku, dziewczyna ciągnęła mnie daleko pomiędzy regałami. Zatrzymała się nagle przez co na nią wpadła przewracając przy okazji kilka książek.
-Emily, gadaj o co chodzi.- rozkazałam typowym Ślizgońskim tonem. Mamy nie całą godzinę do następnych zajęć, więc chciałam mieć tę rozmowę już za sobą.
-Mam kilka rzeczy ci do powiedzenia.- zaczęła, unikając mojego spojrzenia, jakby sufit był ciekawszy.
-Gadaj, mamy tylko godzinę!- syknęłam poganiając ją.
-Okej. Pierwsze co chciałam powiedzieć, to to, że pokłóciłam się z Clary.
-Ale…
-Ciii!- przerwała mi tak jak ja przerwałam jej- Poszło o to, że rozmawiałam z Albusem! Rozumiesz? Ona była zazdrosna tylko dlatego, że zamieniłam z nim zaledwie kilka zdań!
-A o czym rozmawialiście?
-Eh…- tutaj Emily podrapała się po głowie- O spotkaniu się na tym wyjeździe, wiesz, bo Albus planował zrobić w nocy coś w stylu imprezy, spotkania…
Że co? Albus planuje jakieś spotkania? I nic mi o tym nie powiedział?! Bezczelny, arogancki… Ślizgon. Nie wiem czemu go tak nazwałam. Co ja paplam, przecież on jest w stu procentach Gryfonem!
-No widzisz. Ona była o to zazdrosna! Jeśli to wszystko co mi miałaś do powiedzenia to już będę szła.- powiedziałam i już chciałam zrobić kilka kroków, ale Emily złapała mnie za ramię i gadała dalej.
-To nie wszystko- tu zdobyła się na odwagę spojrzeć mi w oczy.- Słyszałam rozmowę Scorpiusa i Berta.
-Jaką rozmowę?- zapytałam wyczuwając nutkę przerażenia pod koniec zdania. Cholernie mnie interesuje co oni tam sobie gadają, a szczególnie po tym incydencie na szlabanie.
-Mówili o jakimś planie. O planie związanym z tobą. I chyba to nie był pozytywny plan…
Wiedziałam! Wiedziałam, że cos tu nie gra! Ja im zaraz dam jakieś plany! Zobaczymy jak poradzą sobie z naszym planem…
-Emily. Mam plan.

***

-Scorp! Zaczekaj!- krzyk Berta w ogóle mnie już nie interesował. Teraz potrzebuję chwili spokoju.
-Scorpius! Stój.- poczułem lekki nacisk na ramieniu. To Bert mnie dognił, a teraz opiera się o moje ramie próbując złapać oddech.- Mamy teraz Transmutację, a nie Eliksiry.- powiedział uwalniając mnie z nacisku na ramieniu. Razem z nim, nie dziękując za pomoc, ruszyłem kierunku Sali od Transmutacji. Jak w ogóle mogli przydzielić nas z Gryfonami?! To nie logiczne. Może oni myślą, że uda im się nas pogodzić? Pff, nigdy im się to nie uda.
-Scorp, nad czym tak myślisz?- zapytał Freddy, nawet nie zauważyłem kiedy do nas podbiegł. Nie zwróciłem jednak na niego uwagi, co chyba nie było dla niego dziwne. Zwykle ignorowałem pytania, na które po prostu nie mam ochoty odpowiadać. Sam już nawet przywykłem do mojego, dość częstego, milczenia.
Doszliśmy do sali od Transmutacji. Eh, no cholera jasna! Znów z Gryfonami! To chyba jakaś paranoja.
Tłum uczniów wbiegło do sali, zajmując miejsca. Usiadłem obok Berta, przez czterdzieści pięć minut nie wytrzymałbym radosnego głosu Freddy’ego, na szczęście Freddy usiadł z Nickodemem.
-Ej, patrz, tam jest ta Weasley.- szepnął Walker wskazując wzrokiem dziewczynę siedzącą zaledwie jedną ławkę dalej.
-No i?- zapytałem tonem typowym dla Ślizgona i ani chwili dłużej nie wpatrywałem się w faliste, rude włosy dziewczyny. Głupio się z tym wszystkim czuję. Nie mogę odmówić Bertowi i Freddy’emu, bo nazwą mnie tchórzem. Eh, ciężko jest być Ślizgonem.
-Nie pamiętasz naszego planu?- zapytał, a ja musiałem udawać, że zapomniałem.
-Nieee…- odpowiedziałem- No dobra, a niech cię trol górski zgniecie!- przekląłem na Berta i zacząłem się rozpakowywać. Czasami zerkałem w stronę Weasley- taka była część planu, ale ona jak na złość mnie ignorowała!

***

-Emily! Chodź, siadaj ze mną!- powiedziałam wskazując miejsce obok mnie. Longbottom usiadła i zaczęła się rozpakowywać.
-Za nami siedzi Scorpius.- powiedziała blond włosa.
-Wiem, nie będę na niego zwracać uwagi. Wiem, że to go denerwuje.- powiedziałam pewnym tonem i zaczęłam robić to co robi Emily. Nie mam zamiaru się zaplątać w ten jego plan! Z resztą, NASZ plan jest o wiele lepszy od ICH planu. Jutro mamy ten wyjazd, a tam się dopiero zacznie!
-Witajcie!- powiedziała pani Woddy przechodząc pomiędzy ławkami. Jej ciemna, długa szata, układała się falami tuż za nią, gdy ta szła szybko w kierunku swojego biurka.
-Rose, coś nie tak?- zapytała Emily, chyba zauważając mój nieprzytomny wyraz twarzy. Tak, jest coś nie tak. I to „coś” to nie była jakaś tam sprawa. Mam wielką ochotę znów spojrzeć na Scorpiusa, na jego chłodne oczy- nie. Nie mogę!
-Wszystko jest jak najlepiej- powiedziałam ciepło i uśmiechnęłam się do koleżanki. Od kiedy ja, AŻ tak dobrze kłamię? Chyba mogę to uznać za zaletę. Tak. Dla mnie to zaleta. Dlatego tak łatwo mogłam powiedzieć Scorpiusowi, że mi na nim zależy.

***

To nie jest takie łatwe! Ale ja się wplątałem! Oczywiście mam na myśli ten głupi plan. Na tym szlabanie, jak rozmawiałem z Weasley, to powiedziałem jej coś, czego nie powinienem powiedzieć. A nawet kilka rzeczy.
Miałem ją tylko pocałować i wyjść! No tak, racja, zrobiłem tak, ale to nie o to teraz chodzi! Chodzi o to, że powiedziałem jej o tym, że miałem wybór! To miało zostać tylko dla mnie. Ale najdziwniejsze było to, że ona również wybierała. W ogóle te słowa same ze mnie wypłynęły! Gdy się spojrzy w jej głębokie, brązowe oczy to…
-Panie Malfoy!- profesor Woddy obudziła mnie z zamyśleń. Najgorsze było jeszcze przede mną. Cała sala śmiała się ze mnie, że zapatrzyłem się w Weasley! Oczywiście zaprzeczałem, lecz po chwili do mnie dotarło, że to była najzwyklejsza prawda.
I jeszcze potem powiedziałem jej, że mi na niej zależy! Ja nawet tego nie przemyślałem! To nawet nie była część planu! Po prostu te słowa same jakoś…
-PANIE MALFOY!- eh, ta baba nigdy nie da mi spokoju!
-Tak?- pytam najdelikatniej jak mogę, lecz i tak mi to nie wyszło.
-Niech pan odpowie na moje pytanie…
-Jakie pyt…
-Trzeba użyć najpierw zaklęcia zwalniającego.- usłyszałem delikatny i słodki głos Wesaley, zaraz. Czy ja pomyślałem „słodki”?!
-Bardzo dobrze, Rose. Dziesięć punktów dla Gryffindoru.- pani Woddy odsunęła się ode mnie i kontynuowała lekcję.

***

-Rose, wiesz gdzie są moje adidasy?- zapytała Clary wpychając na siłę jakiś fioletowych sweter do swojego kufra.
-Nie mam pojęcia. Może Emily gdzieś je widziała…
-Emily! Masz moje adidasy?
-Przecież leżą pod twoim łóżkiem.- Emily przewróciła oczami i dalej się pakowała.
Mam już chyba wszystko spakowane. Jeszcze tylko kilka par skarpet.
-Ej, a wiecie w końcu na ile dni tam jedziemy?- zapytałam.
-Na ile dni? My tam jedziemy na dwa tygodnie!- zaśmiała się Clary.
Cholera jasna! Nie, nie, nie i jeszcze raz nie! Nie dość, że ledwo wytrzymuję Ślizgonów mijających mnie na korytarzach, to teraz będę musiała iść z nimi krok w krok przez dwa tygodnie! To prawie tak jakbym sama była Śli…Ogarnij się! Masz o tym nie myśleć i…
-Rose, wszystko okej?- zapytała Emily obciążając mnie poważnym spojrzeniem. Teraz dotarło do mnie, że mam zaciśnięte brwi i przygryzam wargę, zawsze tak robię gdy jestem na granicach wytrzymałości moich nerwów.
-Nie. Nic nie jest okej.- przyznałam. Mam dość tych kłamstw. Widzę jak Clary siada na swoim łóżku i również uważnie mi się przygląda.
-Nie chcę być z nimi przez dwa tygodnie tak blisko! Nie chcę!- krzyknęłam i poczułam jak na policzkach rozlewają mi się rumieńce. Powiedziałam prawdę. Nie chcę być blisko nich, bo się wyda, ze jestem do nich podobna. Tak. I tak to się w końcu wyda. Wszyscy zobaczą jaka to wredna Ślizgonka z tej Rose.
-Nie panikuj, mała. Będzie fajnie. Zobaczysz!- pocieszała, a raczej próbowała mnie pocieszyć Emily.
-No właśnie, będzie się tam dobrze bawić.- oczywiście Clary musiała dodać swoje trzy grosze.
-Mam nadzieję, że się nie mylicie.- dodałam z markotną miną i odwracając się do nich plecami, kontynuowałam pakowanie się.

***

-Scorp, nie zapomniałeś czego?- zawołał Bert śmiejąc się razem z Freddy’m.
-Oddawaj!- krzyczałem uderzając go w ramię. Czarny patyk wyleciał z jego ręki, poczym bez problemu go chwyciłem.
-Jak jeszcze raz dotkniecie mojej różdżki to pożałujecie!- krzyknąłem, nadal z uśmiechem na twarzy.
-Dobra, spakowałeś się?- zapytał mnie Bert, za co oberwał kuksańca w ramię.
-Tak, a wy?- zapytałem.
Oboje pokiwali głowami trzymając w ręku kufry. 



Rozdział 2

"Bo każdy musi mieć ten swój pierwszy 'trudny wybór'..."

-Wybieram... - zaczęłam, ledwo poruszając ustami- wybieram Gryffindor- Słowa same wypłynęły mi z ust, bez żadnego przemyślenia. Czy dobrze wybrałam? 
-Gryffindor!- Wykrzyknęła tiara. Poczułam jak McGonagall ściąga mi ją z głowy. Cisza, głucha cisza, jedyny głośny pisk w mojej głowie. Ledwo wstaję z stołka. Jakaś osoba ciągnie mnie w stronę stołu. Cały czas odwracam się w stronę stołu Slytherinu. Widzę Scorpiusa, na jego twarzy maluje się rozczarowanie, widzę, jak odwraca ode mnie wzrok, unika mojego spojrzenia. Udaje, że sufit jest o wiele ciekawszy.
-Rose!- głos Albusa przerywa głuchą ciszę w mojej głowie.- Siadaj!- powiedział wskazując miejsce obok niego. Niepewnie siadam, nie spuszczając wzroku z Scorpiusa.
-Wiesz, czemu tak długo Tiara cię przydzielała?- Zapytał Potter.
-Nie mam pojęcia- skłamałam. Nikomu nie powiem, że miałam wybór. To będzie moja tajemnica, nawet nie wiem czy to dobrze, że Tiara tak mi zaufała. Z resztą, wydaje mi się to naprawdę dziwne.

***

-Pierwszoroczniaki! Za mną!- mówił jeden z prefektów z Gryffindoru. Wszyscy pierwszoroczniacy szli za prefektami po szerokich schodach. Minęliśmy się z Ślizgonami. Spojrzałam w stalowe oczy Scorpiusa, były przeszyte smutkiem, ale też zdziwieniem. Szybko jednak odwrócił wzrok. Poczułam jak Albus szturcha mnie w ramię.
-Ej, to jest Ślizgon, zapomnij o nim.- Powiedział obojętnym tonem. Miał rację. Powinnam zapomnieć.
Przypomniały mi się słowa mojego ojca "I uważaj na Ślizgonów...", chyba miał rację, w końcu, chyba nie bez powodu Gryfoni gryzą się z Ślizgonami.
-A tu jest Pokój Wspólny Gryfonów!- Powiedział jeden z Prefektów.- Hasło brzmi Protego...
-A "protego" to nie jest zaklęcie?- zapytał niski chłopiec stojący za mną.
-Tak.- Odpowiedział Prefekt, chłopak ma na imię Teddy.
Przeszliśmy pod obrazem Grubej Damy i znaleźliśmy się w dużym pomieszczeniu. Dużo foteli, półek z książkami i dwa piecyki. Wszystko ozdobione w czerwonych i złotych barwach, chyba gdyby były zielono-szare bardziej by mi odpowia...nie. Miałam zapomnieć.
-Tam są dormitoria dziewcząt a tam chłopców!- Powiedział Teddy wskazując jedną ręką w prawo drugą w lewo.- Niestety chłopcy, ale wy nie możecie wejść do dormitorium dziewcząt, lepiej nie próbujcie...- Mówiąc to, odwrócił się do grupki chłopców, w której stał Albus i mrugnął.
Prefekci pozwolili nam iść do dormitorium i się rozpakować. Jedna z Prefektów, dziewczyna, miała na imię Johanna, porozdzielała nas po dormitoriach.
-Rose Weasley, Emily Longbottom, Clary Engoy, pierwsze dormitorium- Powiedziała Johanna uśmiechając się szeroko. Ja i dwie inne dziewczyny wystąpiły z tłumu i razem weszłyśmy do naszego dormitorium.
Przed nami pojawiło się spore pomieszczenie. Stały w nim trzy łóżka. Jedno obok okna, drugie przy ścianie niedaleko drzwi i trzecie pod ścianą na przeciwko okna. Ściany były złoto-czerwone, cały pokój ozdabiał bogaty dywan z godłem Gryffindoru.
-Ja zajmuję to przy oknie!- Wykrzyknęłam zanim dziewczyny zdążyły się zorientować co się dzieje.
Obok każdego łóżka była szafka nocna. Obok mojego łóżka była też większa szafa, którą chyba będziemy musiały dzielić. Wszystko było złoto-czerwone, tych samych kolorach były zasłony od naszych łóżek. Usiadłam na swoim łóżku przypatrując się dziewczyną. Obie były ode mnie wyższe. Jedna z nich miała krótkie, do szyi, czarne, proste włosy. Ciemne, duże, skośne oczy i żółtawą cerę. Druga miała długie blond włosy aż do brzucha, lekko falowane. Ogromne niebieskie oczy i piękny uśmiech.
-Jestem, Rose, Rose Weasley.- Przywitałam się.- A wy?
-Ja jestem Clary- Powiedziała skośnooka.
-A ja, Emily.- Odezwała się blondynka. Dziewczyny dogadały się w sprawie łóżek, Emily zajęła to przy drzwiach. Zaczęłam się rozpakowywać.
Dalej w głowie dudniły mi słowa Tiary "Wybieraj...", dlaczego tylko ja miałam wybór? Ciekawe jakby wyglądało życie w Slyth...nie. Miałam o tym zapomnieć! Nie miałam, żadnego wyboru. Tiara SAMA przydzieliła mnie do Gryffindoru.
Skończyłyśmy się rozpakowywać, każda z nas usiadła na swoim łóżku.
-Wiecie, skoro, jesteśmy w jednym dormitorium, aż na siedem lat, to chyba dobrze byłoby się poznać, co? Wiecie, taka przyjaźń na siedem lat, albo i na dłużej.- Powiedziała blondynka. Ma bardzo łagodny głos, lekko piskliwy.
-Mój tata zna twojego ojca.- Powiedziałam po chwili namysłu.- Neville Longbottom, prawda?
-Tak.- uśmiechnęła się szeroko.- a twój to Ronald Weasley, tak?
-No!- Krzyknęłam. Już polubiłam tę dziewczynę. Clary jednak siedziała cicho, lecz po chwili zapytała.
-Może zagramy w dwadzieścia pytań?
-Co to za gra?- Zapytałyśmy jednocześnie z Emily, po czym posłałyśmy sobie miłe uśmiechy.
-Ja zadaje pytanie na przykład Rose, potem Rose wybiera sobie kogo się zapyta, a potem osoba, która była pytana, pyta.- Wyjaśniła.- Ale lepiej jak usiądziemy bliżej siebie, może usiądźmy na dywanie.
Tak tez zrobiłyśmy, może ta gra uwolni mnie od ciągłych myśli o blondynie ze Slytherinu.
-Ja pytam się Rose- zaczęła Clary- Do jakiego domu chciałaś pójść, gdy przyjechałaś do Hogwartu?- zapytała.
-No wiesz, ja chciałam być w tym samym domu, co mój kuzyn, Albus.
-Albus to twój kuzyn?- zapytała Clary- on jest taki ładny i słodki!
-Ładny i słodki to może być pedał!- usłyszałyśmy chłopięcy głos zza naszych drzwi.
-Albus! Wszystko zepsułeś!- kolejny, tym razem inny głos wydobył się zza drzwi. Automatycznie, wszystkie wstałyśmy. Podbiegłam do drzwi i z mocnym zamachem, otworzyłam je. Nagle na mnie wpadł Albus, obok niego stał jakiś chłopak o rudych włosach.
-Albus?! Jakim cudem się tutaj przedostaliście? Przecież prefekci mówili, że chłopcy nie mają tu wstępu!
-Hokus, pokus, czary, mary, droga kuzyneczko.- Powiedział śmiejąc się.
-Jak mogłeś nas podsłuchiwać?!- Wykrzyknęłam uderzając go mocno w ramię.
-Normalnie? Skoro udało nam się tu przyjść, to musieliśmy skorzystać z sytuacji.- Powiedział- To jest Oscar- Dodał wskazując kolegę obok.
-Fajnie, a teraz spadajcie, bo powiem prefektom!
-Zaraz, zaraz!- powiedział Albus przepychając się do naszego dormitorium.- Która powiedziała, że jestem ładny i słodki?- zwrócił się do dziewczyn. Podeszłam do niego i pociągnęłam za jego czarną czuprynę i wygoniłam go za drzwi.
-Do widzenia, Albusie.- Powiedziałam i zatrzasnęłam mu drzwi przed nosem. Wyjęłam różdżkę i wypowiedziałam zaklęcie.
-Muffliato!- znałam to zaklęcie od matki. Trenowałam je w domu.
-Uau! Świetne zaklęcie, Rose!- Pochwaliły mnie dziewczyny, po czym wróciłyśmy do gry.
-Teraz, ja pytam Emily!- powiedziałam- jak nazywa się twoja mama?
-Luna Lovegood, to jej nazwisko panieńskie, teraz jest Longbottom.
-Luna Lovegood to przyjaciółka moich rodziców!- Wykrzyknęłam.
-A jak nazywa się twoja mama?- zapytała.
-Hermiona Granger.- Powiedziałam dumnie, wiedząc, że moja matka była wzorową uczennicą.
-Teraz pracuje w Ministerstwie Magii?- zapytała Clary
-Tak, dokładnie. A mój tata jest aurorem!- Oznajmiłam, z równie dużą dumą.
-Teraz, ja pytam- oznajmiła Emily.- Clary, czemu podoba ci się Albus?- zapytała chichocząc.
-No, bo on jest słodki, no!- Westchnęła Clary. Nie rozumiem jej.
-Teraz ja pytam się Rose...- oznajmiła Clary- kto ci się podoba?
-Nikt, przecież nikogo jeszcze nie poznałam...- odpowiedziałam nie do końca zgodnie z prawdą.
-Taa, mhm...- Powiedziała Clary i Emily.
-Widziałam jak patrzyłaś się na Scorpiusa!- Wykrzyknęła Clary.
-Skąd go znasz?- zapytałam zamiast zaprzeczyć.
-Proszę cię, każdy go zna, jest bardzo przystojny jak na jego wiek...- Tutaj niestety Clary miała rację.
-Nie lubię go!- Powiedziałam.
-Hahaha! Proszę, cię. Kogo ty chcesz oszukać...- zaśmiały się, po czym Emily dodała.- jest już późno, lepiej pójdźmy spać. Jutro, mamy pierwszą lekcję ze Ślizgonami, z twoim Scorpiuskiem! Hahahaha!
Uderzyłam Emily łokciem w ramię i udawałam obrażoną. On wcale nie jest "moim" Scorpiusem! Mimo tego i tak poczułam na moich policzkach wielkie rumieńce.


***

-Rose, wstawaj!- obudził mnie łagodny głos Emily. Leniwie otworzyłam oczy, a poraził mnie promień jesiennego słońca.- Zaraz mamy śniadanie. 
Nie chętnie wstaję z łóżka. Idę do łazienki, w której się myję i przebieram. Przed drzwiami od naszego dormitorium czekają na mnie Emily i Clary.
-No to teraz…- Emily zamyśliła się na chwilę- teraz Transmutacja z Ślizgonami- przy ostatnim słowie szturchnęła mnie lekko w ramię.
-Przestań- rozkazałam, jeszcze zaspanym głosem.
Wyszłyśmy z dormitorium i wróciłyśmy do Pokoju Wspólnego. Na jednym z foteli siedział Albus. Był wyraźnie pochłonięty czytaniem. Nie mogłam zmarnować takiej okazji…
Cicho, na palcach podchodzę do tyłu jego fotela. Wyciągam różdżkę.
-Levicorpus!- wymawiam cicho i podziwiam. Albus powoli leci do góry tam gdzie wskazuję różdżką. Pokój Wspólny wypełnia się śmiechem. Emily i Clary chichoczą za moimi plecami.
-Rose! Przestań!- krzyczał wymachując książką. Po chwili rzucił nią we mnie. Różdżka wypadła mi z ręki, co skończyło się bolesnym upadkiem Albusa.
-To za to, że nas podsłuchiwałeś- powiedziałam z miną pełną wyższości.
-Zapłacisz mi za to!- powiedział, ale uśmiech nie schodził mu z twarzy. Razem z dziewczynami opuściłyśmy Pokój Wspólny i ruszyłyśmy w stronę Wielkiej Sali.
-Albus wyglądał tak słodko w powietrzu!- wzdychała Clary.
-Weź dziewczyno przestań, bo się porzygam.- Powiedziałam robiąc minę pełną obrzydzenia. Co ona widzi w Albusie? No, okej, okej, jest zabawny i muszę przyznać, że ma fajne włosy, ale co po za tym? Nie rozumiem „zakochania”.
Wchodzimy do Wielkiej Sali. Panuje tu duży chaos i jest bardzo głośno. Najgorsze przede mną. Przejść teraz obok stołu Slytherinu nie patrząc na Scorpiusa. Czuję jak wszystkie mięśnie mi się napinają. To tylko Ślizgon. To tylko Ślizgon…
Siadam razem z Clary i Emily przy stole Gryfindoru i biorę się za śniadanie. Po chwil do stołu podchodzi Albus, posyła mi „obrażone” spojrzenie. Zbyt dobrze go znam. Wiem, że coś knuje.
Albus siada obok mnie.
-Jak tam, stres przed pierwsza lekcją?- pyta nie patrząc na mnie.
-Nie, absolutnie, kuzynie.- odpowiadam równie sztywno. Ledwo hamuję śmiech.
-Wiesz, że mamy ze Ślizgonami, prawda?- serce zaczyna bić szybciej, a mi robi się niedobrze.
-Wiem- dalej zachowuję ten sam sztywny głos.
-Tylko się nie porzygaj ze stresu.- prychnął.- patrz, Scorpius się na ciebie patrzy- po tych słowach uniosłam wzrok i spojrzałam się na stół Ślizgonów. Przez ledwo ułamek sekundy widziałam jego stalowe oczy, jednak szybko odwrócił wzrok.
-Nie stresuje się- okłamywałam, chcą okłamać też i siebie.
-Taaa… mhm, a ja nie jestem słodki.- Powiedział. Nigdy nie grzeszył skromnością. Zdążyłam się już do tego przyzwyczaić.
Spojrzałam się na Clary. Zauważyłam, że ma rumieńce na twarzy i lekki uśmiech. Cały czas wpatrywała się w talerz, grzebiąc w nim co chwila widelcem. Mogłabym jej dokuczyć, ale czemu mam taką myśl? Przecież to moja przyjaciółka, dziwne.

***


Idziemy po głośnych korytarzach Hogwartu. Pełno uczniów teraz śpieszy się na lekcje, my też, ale ze względu na to, że jesteśmy „młodsi”, zostajemy brutalnie popychani przez starszych pod pretekstem „starsi mają pierwszeństwo”.
Czuję, że jest mi niedobrze. Przez najbliższe czterdzieści pięć minut będę w jednej sali z Scorpiusem.
-Ej, Rose, nic ci nie jest?- zapytała Clary. Nie mam siły na odpowiedź.
Dochodzimy do sali. Wszyscy wbiegają do środka, po kilku sekundach w pomieszczeniu roi się od pierwszoroczniaków z Gryffindoru i Slytherinu. Zajmuję jedno z miejsc przy ławce wybranej przez Emily. To nie był dobry wybór. Od Scorpiusa dzieli mnie zaledwie metr. Siedzi przede mną.
Do sali wchodzi niska, otyła kobieta. Ma groźne spojrzenie, karmelowy odcień skóry, czarne długie włosy upięte w kok. Wredny wyraz twarzy- już jej nie lubię.
-Witajcie, usiądźcie.- rozkazała ostrym tonem. Wszyscy posłusznie usiedli. Kobieta stanęła przodem do nas i powiedziała.
-Nazywam się, Hellen Woddy.- powiedziała, dalej utrzymując surowy wyraz twarzy.- Będę was uczyć transmutacji.
Kobieta usiadła przy swoim biurku. W mojej głowie zrodził się świetny plan.
-Otwórzcie książki na stronie piątej, przeczytajcie wszystko, a następnie zróbcie wszystkie ćwiczenia.- po jej słowach wszyscy jęknęli- nikt nie miał ochoty na takie zaklęcia.
Zauważam w rogu sali duży, ozdobny wazon pełen wody, w nim są cztery kwiaty. Wyciągam różdżkę, jedynie Emily to widzi.
-Co ty wyprawiasz?- pyta.
-Zaraz zobaczysz.- mówię i uśmiecham się szeroko.
-Wingardium Leviosa- szepczę, wskazując różdżką w wazon. Wazon unosi się lekko, spoglądam na Hellen- nic nie zauważyła, czyta podręcznik. Kieruję różdżką, a wazon leci w jej stronę. Kilka uczniów zauważyła to, w tym Scorpius. Blondyn zaczął się rozglądać i spojrzał na mnie, jednak to tylko Ślizgon- zignorowałam jego spojrzenie, tak jak on ignorował moje. Dzban był już blisko nauczycieli- teraz albo nigdy. Chlust! Wazon przechylił się i wylał całą wodę na profesor Woddy. Kobieta podskoczyła wrzeszcząc.
-Kto to zrobił?!- pytała łapiąc się za mokre włosy. Scorpius wstaje. Co on wyprawia?
-Ja- mówi. Jak dawno nie słyszałam jego głosu, taki przyjemny…nie. To Ślizgon. Tylko Ślizgon!
-To ja!- krzyknęłam wstając. Słyszę, że wszyscy obracają głowy w naszą stronę, Scorpius też się na mnie spojrzał. Złapaliśmy kontakt wzrokowy, który szybko przerwałam- tak jak robił on.
-Nie, to JA.- powiedział, tym razem zwracając się do mnie.
-DOSYĆ!- wydarła się profesor.- dzisiaj OBOJE macie szlaban, dziś po lekcjach. Trzy godziny będziecie sami zamknięci w sali, nie mam czasu się nad wami użerać! I zapomnijcie o różdżkach podczas szlabanu!- powiedziała, już chciała skończyć, ale musiała jeszcze dodać- odejmuję dwadzieścia punktów i Slytherinowi i Gryffindorowi!
Super. Po prostu super. Ja i Scorpius sami. Zamknięci w sali. Przez trzy godziny.

***


Idę chłodnymi korytarzami Hogwartu. Słyszę tylko jak moje kroki odbijają się echem od ścian, na zmianę z bębnieniem deszczu o okiennice. Jest około piętnasta, nawet nie zdążyłam zjeść obiadu, pora na szlaban. Szlaban z Scorpiusem. Tylko czemu powiedział, że to on rzucił zaklęcie? To było chore.
Podchodzę do drzwi od Transmutacji, stoję przed nimi, nie chcę tam wchodzić. A może lepie jak wejdę, będę to mieć za sobą. Uchylam delikatnie drzwi. Wita mnie ciemna sala, jedynym źródłem światła jest ogień radośnie tryskający w kominku. Wchodzę do środka i rozglądam się. Przy jednej z ławek siedzi Scorpius. Obserwuje kominek.
-Cześć.- witam się z nim, ale on, ani nie drgnął.
-Cześć!- mówię, prawię krzyczę, ale nic. Poczułam jak żywy ogień wyskakuje mi na policzkach. Jak on tak może? Ignoruje mnie, bo co, bo jestem z Gryffindoru?
Skrzyżowałam ręce na piersiach i usiadłam w ławce stojącej jak najdalej od niego. Nonszalancko odrzuciłam do tyłu, swoje rude, gęste i delikatne włosy, po czym co chwila rzucałam Malfoy’owi gniewne spojrzenia. Tak, wiem, że on siedzi do mnie tyłem, i że tego nie widzi, ale daje mi to w pewnym stopniu satysfakcję.
Słyszę huk. To profesor Woddy weszła do środka. Ja, i niestety Scorpius, odwróciliśmy do niej wzrok.
-Witajcie. Jesteście bardzo punktualni. To dobrze o was świadczy.- Powiedziała niezwykle sztywnym głosem.- Niestety, muszę was zostawić samych, mam dużo papierów do
wypełnienia, ale najpierw oddajcie mi różdżki.
Bez różdżki czuję się niebezpiecznie. Czuję się naga. Różdżka to przecież cała moja moc. Kobieta wystawia do nas rękę, czekając, aż podamy jej naszą ostatnią deskę ratunku. Nie chętnie wstaję i podaję jej różdżkę. Scorpius, najwyraźniej czekał, aż ja najpierw oddam i wrócę na miejsce, bo kiedy tylko usiadłam, on jakby porażony prądem, wstał i podał różdżkę pani profesor.
-Tylko proszę was, nie mówcie dyrektor McGonagall o tym ,że was zostawiam samych. Po prostu wam bardzo ufam.- Powiedziała. Oboje pokiwaliśmy głowami, chociaż w głębi serca wiem, że jeżeli jeszcze raz ten babsztyl da mi szlaban, to McGonagall się o tym dowie, i to w bardzo szybkim czasie. Kobieta wyszła i zamknęła drzwi. Po huknięciu nastała grobowa cisza, mam nadzieję, że zostanie tak przez te trzy godziny. Jestem zła na Scorpiusa. Nie, jestem raczej wściekła. Jak on może tak mnie olewać? Nagle słyszę ciche pukanie. Co sekundę. Patrzę na Scorpiusa- to on, stuka palcami o ławkę, chyba się stresuje.
-Możesz przestać?!- pytam się, o wiele za ostro, co go tylko rozdrażniło. Nic nie powiedział- pukał w ławkę dalej, tyle, że głośniej. Okej. Rose, uspokój się. To tylko Ślizgon… To tylko Ślizgon… To tylko Śli… No cholera jasna! Wstaję z ławki, to ciągłe pukanie w drewno mnie wytrąca z równowagi. Szybkim krokiem podchodzę do… tego Ślizgona, staję przed ławką. Nawet nie podniósł wzroku, a na jego twarzy widniał złośliwy uśmiech. Uderzam pięścią o ławkę. Nie wiem co chciałam tym osiągnąć, teraz tylko boli mnie dłoń. Ale przynajmniej Scorpius zwrócił na mnie uwagę.
-Mógłbyś przestać nerwowo stukać w ławkę?!- zapytałam piorunując go wzorkiem, nawet nie zdałam sobie sprawy z tego, jak moja twarz, jest blisko jego twarzy. Nasze spojrzenia się spotykają. Widzę jak ogień z kominka odbija się w jego źrenicach. Ma rażące, stalowe oczy. Tak jasne, że aż muszę kilka razy mrugnąć.
-Mógłbym… Ale nie przestane.- powiedział siadając okrakiem. Bezczelność. No, ale cóż czego mogłam spodziewać się po Ślizgonie. Odwróciłam się i już chciałam odejść, ale usłyszałam jego ironiczny śmiech. Odwracam się tak szybko, że włosy dalej mi falują na plecach.
-Mówiłem ci już, że masz ładne włosy?- pyta ironicznie.
-Zamknij się! Stul pysk!- nie wytrzymałam. Nie mogłam dłużej udawać, że mam gdzieś jego zachowanie. W oczach miałam iskry, na policzkach wylały mi się rumieńce, rumieńce z wściekłości. Zauważam w jego oczach przerażenie. W tej chwili pozwoliłam sobie na odwrócenie ról.
-Co, boisz się?- zapytałam ironicznie prychając. Miałam niezwykły talent do ironii.
Nie otrzymałam odpowiedzi. To zabrzmiało jak potwierdzenie- cisza jest potwierdzeniem, boi się.
-Boisz się.- mówię i obciążam go wzorkiem, pozwoliłam sobie na najbezczelniejszy na jaki było mnie stać.
-Jesteś tchórzem!- krzyczę aby mu dogodzić. Może na pierwszy rzut oka wyglądam na wściekłą, odważną, żądną zemsty. Ale w środku coś mi się kroi. Jak mogłam tak na niego nakrzyczeć? Ręce mi się trzęsą. Oczy powoli zachodzą mi łzami, światło z kominka idealnie oświeca połowę mojej twarzy, może tego nie zauważy.
-Nie jestem tchórzem.- to było najgorsze co mógł w tej chwili powiedzieć.
-Gdybyś nie był to byś mnie nie ignorował!- wrzeszczę.- Nie ignorowałbyś mojego spojrzenia, nie ignorowałbyś mojego powitania, nie ignorowałbyś mnie!- krzyczę, aż czuję ucisk w klatce piersiowej- Boisz się. Boisz się opinii innych Ślizgonów! Boisz się ich zdania! Jesteś…- w tym momencie Scorpius wstał z krzesła, nie zwróciłam jednak na to uwagi- Jesteś tchórzem. Co z tego, że jestem w Gryffindorze. No do cholery jasnej, dlaczego ty mi to robisz?
-Co ci robię?- zapytał, był przerażony.
-Ciągle biegasz po mojej głowie, no normalnie, nie mogę myśleć normalnie- powtarzałam się, ręce zaczęły mi mocniej drżeć, zaraz się rozryczę.- Nie mogę spać, jeść kiedy wiem, że jesteś Ślizgonem.- gorąca łza spłynęła mi po policzku, przez załzawione oczy zdołałam zauważyć rumieńce na twarzy Scorpiusa.- Dlaczego mi to robisz?
-A mogłem wybrać ten pieprzony Gryffindor- powiedział. Łzy odsłoniły mi oczy. Co on powiedział? Czy ja usłyszałam „wybrać”?!
-Jak to wybrać?!- zapytałam, znów za ostro, powinnam nad tym popracować.
-Tira dała mi wybór- unikał mojego spojrzenia- kazała mi wybierać, albo Slytherin, albo Gryffindor.
Serce wali mi jak szalone. Ja też miałam wybór. Pomiędzy tymi samymi domami. To nieprawdopodobne.
-Ja też.- mówię przez łzy, chyba teraz Scorpius zauważył, że płakałam, bo podszedł bliżej.
-Ty… też?- zapytał, na jego twarzy można było zobaczyć ulgę.
-Tak, mogłam wybrać Slytherin.
-Czyli ci na mnie zależy?- zapytał, pierwszy raz od długiej chwili patrzył mi prosto w oczy.
-Tak.- słowa same wypłynęły mi z ust, a rumieńce powróciły, tym razem większe i ostrzejsze.
-Serio?- zapytał podchodząc jeszcze bliżej.
-Nie upokarzaj mnie już, okej? Chociaż tyle mógłbyś sobie darować.- chwycił mnie za rękę. Przez moje ciało przepłynęła fala ciepła, którą nadal czuję.
-Nie upokarzam. Ja też cię naprawdę lubię...- huk, to profesor Woddy weszła do sali.
-No moi drodzy, koniec szlabanu, i ma mi coś takiego się nigdy nie powtórzyć!
Scorpius zbliża się do mnie i delikatnie całuje mnie w usta. Ledwo oderwał się ode mnie, a już wyszedł z sali zabierając różdżkę. Kolejna fala ciepła przepływa po moim ciele. Co to miało znaczyć?