piątek, 29 sierpnia 2014

Rozdział 3

"Najgorsze kłamstwo, to kłamstwo przed samym sobą."

Wracam do Pokoju Wspólnego. Cały czas czuję na ustach, usta Scorpiusa. Pierwszy raz ktoś mnie pocałował. Gdy tylko o im pomyślę robi mi się ciepło. Mam takie dziwne uczucie w brzuchu, może na coś zachorowałam? 
Wchodzę do Pokoju Gryffindoru. Od razu napadają na mnie Emily i Clary.
-No opowiadaj, jak było?- krzyczały.
-Dobra, dobra. Nie teraz, nie tutaj.- mówię i prowadzę je do naszego dormitorium. Rzucam się na łóżko i patrzę w sufit.
-No opowiesz?- zapytały niecierpliwie.
-Nie mam nic do opowiadania- skłamałam. Wiem, że to nie ładnie kłamać, ale jakoś nie mam wyrzutów sumienia. Tak naprawdę, to nie chcę tego mówić przy Clary, Emily powiem potem.
-Emily pójdziesz ze mną do łazienki?- pytam, pierwsze co mi przyszło do głowy.
-Jasne.- powiedziała, trochę zmieszana Longbottom.
Wychodzimy z dormitorium, a potem wybiegamy z Pokoju Wspólnego. Biegniemy ciemnymi korytarzami, aż w końcu dobiegamy do Łazienki Jęczącej Marty.
-Posłuchaj.- mówię, idąc głębiej pomiędzy toaletami.
-Scorpius mnie pocałował!- krzyknęłam, nie radośnie, jestem przerażona. Nadal serce bije mi jak szalone, gdy tylko o tym pomyśle.
-To świetnie! A w policzek czy w usta?- zapytała podniecona Emily. No właśnie. Nie mógł mnie pocałować w policzek?! Byłoby o wiele lepiej.
-W usta, Emily! W usta! Strasznie się boję.- przyznałam zgodnie z prawdą. Nie wyobrażam sobie, aby ta sytuacja mogłaby się powtórzyć.
-Czego ty się boisz? Scorpiusa?- zapytała nie śmiejąc się. Jak ona może osądzać mnie o strach przed Scorpiusem?! Bezczelność.
-Nie! Nie boję się go!- krzyknęłam, wyraźnie za głośno co trochę zmieszało Emily.
-Może boisz się jego uczuć do ciebie?- zapytała w końcu, a ja za to pytanie chciałam ją udusić. Jak ona może myśleć, że jakiś, obojętny mi, Ślizgon, może coś do mnie czuć?! Bezczelność po raz drugi.
-Ah, zamknij się już, Emily.- zganiłam ją spojrzeniem pełnym wyższości, poczym zaproponowałam wrócenie do dormitorium. Ta noc nie będzie należeć do wyspanych.

***

-Ej, Scorpius, czekaj, opowiedz mi wszystko!- irytujący, niski głos Eddy’ego doprowadzał mnie do szału. Czy on nie widzi, że potrzebuję chwili spokoju? Nie szanuje w ogóle mojego nazwiska. Nie dość, że zhańbiłem ród Malfoy’ów całując tą przebrzydłą szlamę, Weasley, to jeszcze ten palant biega za mną jakby oszalał!
-Daj mi spokój! Gdzie jest Walker?!- zatrzymałem się i krzyknąłem na Eddy’ego, który, co mnie bardzo zadowoliło, wystraszył się.
-On jest chyba w waszym dormitorium- odpowiedział unikając mojego spojrzenia. I w sumie dobrze, nie znoszę zielonych oczu.
Szybkim krokiem, oczywiście nie dziękując „koledze” za przysługę, ruszyłem w kierunku mojego dormitorium. Z hukiem otworzyłem drzwi. Wykwintny pokój w srebrno-zielonych barwach wydawał się bardzo duży gdy nie ma w nim wszystkich lokatorów.
-Bert. Tu jesteś.- powiedziałem z w pół ulgą, w pół zdenerwowaniem.- Już wróciłem.
-No właśnie widzę, przecież nie jestem ślepy.- jak zwykle zgryźliwy, pewnie miał ciężki dzień.
Usiadłem na swoim łóżku, czując jak miękki materac ugina się pod moim ciężarem. Powoli przeczesałem ręka włosy i wpatrywałem się w Berta czekając, aż ten zaszczyci mnie chociaż jednym pytaniem.
-No i jak poszło?- nie czekałem długo. Ciemnoskóry chłopak odkleił się od książki i usiadł po turecku na łóżku, wlepiając we mnie swoje kakaowe oczy.
-Eh…- westchnąłem i odwróciłem wzrok od kolegi, udając, że dywan w naszym pokoju, jest o wiele ciekawszy od mojej odpowiedzi.- Wiesz, nie najlepiej się z tym czuję- przyznałem. Poczułem jak rumieńce rozlewają się po mojej bladej twarzy. Ale przynajmniej wreszcie powiedziałem prawdę. Cały ten jego plan, no dobra, cały ten NASZ plan nie za bardzo mi się podoba, ale teraz już jest za późno- zrobiłem pierwszy krok.
-Koleś, do cholery jasnej, jesteś Ślizgonem, czy przerażoną Puchonką?- zakpił Walker uśmiechając się pokazując perlisto-białe zęby. Poczułem jak złość zbiera się we mnie, aby po chwili wybuchnąć, ale ona, jak na złość przystało, zrobiła mnie w konia i pokazała jaką to „przerażoną Puchonką” jestem. Nie potrafiłbym się na nim wyżyć. Z prośbą w moich oczach, by tego nie komentował, spojrzałem się na niego. Oczywiście moja prośba została najzwyczajniej w świecie olana.
-Tak myślałem. Ale masz szanse, Puchonki są całkiem ładne!- powiedział „pocieszając” mnie, za co dostał poduszką w twarz. Rzuciłem jak najmocniej, lecz poduszka nie oddała mocy rzutu. Zobaczyłem tylko jak nędznie wygląda po odbiciu się od twarzy Berta, leżąc na dywanie z godłem Slytherinu.
-Ten plan jest do dupy.- cedzę nadal wpatrując się w poduszkę.
-Czemu tak sądzisz?- zapytał Bert, aż przyszła mi ochota, aby mu dowalić za te „ładne Puchonki”.
-Hm… pomyślimy, może dlatego, że jestem człowiekiem, a nie mugolskim robotem i mam uczucia. I nie czuje się dobrze z powodu tak okropnego potraktowania Weasley. Może jeszcze dlatego, że jest to nie w porządku, względem mnie i Rose- ledwo wypowiedziałem jej imię- I może jeszcze dlatego, że ten plan nie wypali?!- zapytałem, a słowa przeze mnie wypowiedziane, dosłownie ociekały ironią. Przecież byłem w tym mistrzem.
-Czemu niby nie wypali?- zapytał, ignorując resztę podpunktów mojej wypowiedzi. Widocznie nie szanuje w ogóle moich uczuć. Co prawda, ten argument, którego użyłem, miał dla mnie najmniejsze znaczenie, gdyż był najzwyklejszym kłamstwem- które przychodziło mi z łatwością, a poza tym, ten plan był idealny, nie mam żadnych zastrzeżeń co do jego niesprawności.
-Dobra, racja, twój plan jest genialny, przyjmij to z OGORMNYM szacunkiem, wiesz jak rzadko przyznaję rację- powiedziałem wyższym tonem, chcąc pokazać swoją arogancję.
-W taki razie nie mów, że szanujesz jej uczucia…- powiedział Walker z wyraźną odrazą.
-Pff!- prychnąłem kładąc się na łóżku- Oczywiście, że nie! Proszę cię, ta Gryfonka nie ma dla
mnie żadnego, powtarzam żadnego, znaczenia…- powiedziałem, czując gdzieś w środku, że nadużyłem słowa „żadnego”, którego powtórzenie tylko utrwalało moją niepewność do wypowiedzianych przed chwilą słów. Nigdy nie przyznam się do myśli, które mam teraz w głowie.
-Idę do łazienki- powiedziałem, chcą odwrócić, choć na chwilę, od siebie uwagę. Ześlizgnąłem się z łóżka i podbiegłem do łazienki. Na szczęście na zastałem tam półnagiego Freddy’ego, jak to się stało za ostatnim razem. Wolę nie przypominać sobie tego widoku. No fakt, że widziałem go w bieliźnie, ale Ślizgoni bardzo cenią swoją prywatność, po prostu byłem wtedy w szoku, wystraszył mnie.
Podchodzę do umywalki, nad którą wisi duże lustro. Nie mam ochoty, tak dokładnie nie mam ochoty, patrzeć na nie. Nie chcę widzieć swojej zaczerwienionej twarzy. No dobra, tylko raz zerknę.
Wysoki, przystojny chłopak. Tyle chyba wystarczy. Eh, no nie mogę! Skromność zawsze była moją słabą stroną. Rażące, głębokie, urzekające, stalowe oczy. Platynowe włosy w artystycznym nieładzie- zawsze tak je nazywałem. Są tak naprawdę rozczochrane, ale artystyczny nieład brzmi lepiej. Brwi- nigdy nie regulowane, a są idealne. Prosty, wręcz idealny nos, a pod nim czerwono-malinowe, dosyć kształtne jak na chłopaka, usta. Perfekcyjna skóra, zero wyprysków, zero trądziku-co z tego, że używam specjalnych zaklęć, ale no cóż, moja twarz jest teraz perfekcyjna. Jestem wysoki, a moja budowa nie różni się niczym od przeciętnej, no poza tym, że jestem szczupły. Szczerze mówiąc, podobam się sobie. Uważam, że należę do tych „ładnych, czy też przystojnych”, liczę na to, że mój wygląd z każdym rokiem będzie tylko coraz lepszy.
Nie chętnie odrywam spojrzenie od lustra i przechodzę do codziennych czynności związanych z higieną. Kąpiel w wannie zajmuje mi półtorej godziny. A potem muszę jeszcze umyć twarz, nałożyć krem, rozczesać włosy… I tak mija kolejna godzina. Wychodzę z parującej łazienki, z mokrymi włosami, w piżamie i z ręcznikiem przewieszonym przez ramie.
-Cześć, Freddy.- witam się z kolega, który, chyba nie dawno, wrócił do naszego dormitorium.
-Hej, Scorp. Jak ci poszło?- zapytał, jak zwykle wesołym tonem, którego nienawidzę.
-Nie pytaj- odpowiedziałem rzucając się na moje łóżko. Gładzę powoli zielony aksamit, pod którym zwykle śpię. Uwielbiam ten materiał, musiał być drogi, na samą myśl uśmiechnąłem się do siebie.
-On twierdzi, że ten nasz plan jest nie w porządku.- powiedział z wyrzutem Bert, przewracając oczami.
-Bo nie jest!- krzyczę, a mój głos był stłumiony przez poduszkę na której leżę. Czuję jak ciepłe krople wody spływają po moim karku, niezwykle odprężające. Uspokoiłem się, ale nie miałem zamiaru kontynuować tej rozmowy, niestety, Freddy, ukochany Freddy, musiał mi pokrzyżować plany.
-Jak to nie w porządku?- zapytał siadając na swoim łóżku i patrząc się co chwila na mnie, co chwila na Berta.
Bert powtórzył mu słowo w słowo to co powiedziałem, aż mam ochotę go zabić za tę przeklętą pamięć! No ale cóż, mina Freddy’ego była bezcenna. Wpatrywał się we mnie jakbym był trolem górskim.
-Ty jesteś Ślizgone czy przerażoną Puchonką?- zapytał Freddy. Na te słowa uśmiechnąłem się z chęcią zaśmiania się. Że też to samo powiedział Bert!
-Oczywiście, że jestem przerażoną Puchonką!- zaśmiałem się, co również uczynili moi koledzy. Obaj Meli rację- jestem jak jakaś przerażona Puchonka. To jest tak do mnie niepodobne!
Przecież jestem Ślizgonem do cholery! A taka szlama, jak Weasley, nie będzie mnie wprawiać o wyrzuty sumienia! Co jak co, ale ja nie będę się użalał nad sobą przez tę szlamę!
-Okej. Już mi przeszło. Jaki jest następny etap planu?- zapytałem podnosząc się do pozycji siedzącej i wpatrywałem się w Berta czekając na odpowiedź.
-Teraz musisz ją tak trochę ignorować, a tak trochę zwracać na nią uwagę.- powiedział po chwili, nadal wpatrując się w książkę, którą czytał gdy wróciłem.
-A w jakim celu wy to w ogóle robicie?- zapytał Freddy, o dziwo nie tym swoim wesołym, rozpromienionym głosem, tylko takim trochę nieobecnym.
-Jesteś Ślizgonem czy przerażoną Puchonką?- zapytałem nie hamując śmiechu- Zaufaj nam, Freddy.

***

Jesienny powiew wiatru, który przecisnął się przez uchylone okno, miło głaskał mnie po policzkach. Niechętnie wstaję z łóżka i kieruję się do łazienki. Otwieram drzwi. Na moją twarz napada gorąca para, a do uszu dochodzi dźwięk pluskania wody, jak i płynięcie jej z kranu. Już miałam zamiar wychodzić, z myślą, że przeszkodziłam, którejś z dziewczyn w braniu prysznica, gdy usłyszałam, zagłuszony przez lejącą się wodę, głos Emily.
-Możesz zostać Rose! I tak szyby są zaczarowane, więc nie będę ci świecić tyłkiem przed oczami!
Zaśmiałam się na głos, weszłam do dużego pomieszczenia i zamknęłam za sobą drzwi. Odruchowo podchodzę do umywalki, nad którą wisi ogromne lustro. Przede mną stoi dość niska, szczupła dziewczyna. Falowane, rude włosy wysmuklają mi twarz i podkreślają kości policzkowe, które są moim atutem. Duże brązowe oczy, prosty nos, ozdobiony piegami, pełne malinowe usta. I tyle. Nic nadzwyczajnego, no może oprócz tych długich, czarnych rzęs, brązowych, głębokich oczu, w których można zatonąć, a do tego idealne kości policzkowe, a te piegi… Stop. Ale ze mnie narcyz. Nie dziwię się, że tiara rozważała przydzielenie mnie do Slytherinu. Czasami czuję, że… to trochę głupie, ale czuję, że bardziej pasowałabym do domu Węża.
Wczoraj, na szlabanie, zachowywałam się jak nie ja- byłam wściekła. W nocy, w nieprzespanej nocy, przemyślałam sobie całe to zajście, które miało tam miejsce. Moja kłótnia ze Scorpiusem dała mi dużo do myślenia. Potrafię być arogancka, chamska, bezlitosna. Kłamstwo, jest dla mnie najłatwiejszą rzeczą na świecie. Zero wyrzutów sumienia. Ironia pływała mi we krwi- potrafię być perfekcyjnie ironiczna, a moja bezczelność również nie umknęła mojej uwadze. Nie czuję się tą samą Rose, którą byłam, gdy szłam do stołu Gryffindoru. Nie czuję się tą samą Rose, która z żalem żegnała się z rodzicami. Nie czuję się tą samą Rose, którą ironia Malfoy’a doprowadzała do białej gorączki. Ano właśnie- Malfoy. To również nie umknęło mojej uwadze.
Skąd w nim taki pośpiech? Przecież nie dawno, zaledwie dwa dni temu, pierwszy raz mnie spotkał. Nie, Rose, myśl jak Ślizgon, myśl jak Ślizgon… To na pewno jakiś podstęp! To jakieś oszustwo, sposób dzięki któremu będzie mógł mnie wyprowadzić z równowagi, uśpić moją czujność. To wszystko bardzo pasuje do Ślizgońskiego charakteru.

-Nad czym tak rozmyślasz?- to Emily wyszła, zawinięta w ręcznik, spod prysznica.
-A, wiesz, nad niczym.- uśmiechnęłam się, aby ją przekonać. Odpowiedziała mi również uśmiechem, niestety się czymś różnił od mojego- jej uśmiech był najzwyczajniej w świecie szczery.

***


-Nie mogę uwierzyć, że aż tak nam dowalili! Przecież jest dopiero trzeci dzień szkoły!- żaliła się Clary kiedy szłyśmy na Wielką Salę. Zatrzymałyśmy się przed wielką tablica ogłoszeniowa, na której był plan lekcji. Clary miała rację- dowalili nam jak nikomu. Mamy strasznie dużo zajęć. Masakra.
Oderwałyśmy się od tablicy i ruszyłyśmy w kierunku Wielkiej Sali. Zaledwie dwie minuty później weszłyśmy do sali. Podeszłyśmy do stołu Gryffindoru i zajęłyśmy miejsca. Wpatrywałam się w stół Slytherinu. Znalazłam czuprynę platynowych włosów, próbując uchwycić stalowe oczy. Nasze spojrzenia się skrzyżowały, oczywiście moje było gniewne. Moja myśl, o tym, że to jakiś podstęp, dalej biegała mi po głowie.
-Rose, zjedz coś.- pogoniła mnie Emily. Ma rację, jestem bardzo głodna, muszę coś zjeść. Szybko nałożyłam na talerz chleb, posmarowałam kromkę masłem orzechowym i szybko zjadłam. W taki sam sposób potraktowałam następny kawałek chleba.
-Moi drodzy!- głos dyrektor McGonagall rozniósł się po Wielkiej Sali, uciszając każdego ucznia. Pozostała głucha cisza, którą po chwili przerwał głos dyrektorki.
-Ma dla was wszystkich niespodziankę.- powiedziała, a jej usta wykrzywiły się, chyba w uśmiechu.- Razem z nauczycielami, zaplanowaliśmy dla was wyjazd integracyjny!- wypowiedziała uradowana po czym cicha sala wypełniła się okrzykami radości, szeptami i coraz to głośniejszymi rozmowami.
-Ale to nie wszystko.- po tych słowach znów zapadła cisza.- Nauczyciele nie dali by rady, zająć się czteroma domami naraz, więc zostaniecie podzieleni na dwie grupy, każda z nich jedzie w inne miejsce.- powiedziała McGonagall, nasze spojrzenia się skrzyżowały, na co dyrektorka uśmiechnęła się lekko.
Rozpoczęły się szepty, chichoty. Poczułam jak Emily i Clary mnie szturchają chcą mi coś powiedzieć. Obracam się do jednej i drugiej.
-Mam nadzieję, że pojedziemy z Puchonami, albo z Krukonami.- powiedziała Clary z zaniepokojoną miną. Usłyszałam po chwili głos Albusa.
-Jeśli nas przydzielą ze Ślizgonami to zbiję tę szklankę!- wykrzyknął Albus, trzymając szklane naczynie w dłoni, na co uderzyłam się w czoło mówiąc:
-Idiota.
-Przydzieli są: Krukoni z Puchonami, Gryfoni z Ślizgonami!- powiedziała McGonagall, już bez uśmiechu.
Usłyszałam dźwięk tłuczonego szkła, odruchowo spojrzałam się na Albusa. Co ten kretyn wyrobił. Zobaczyłam potłuczone szkło, leżące pod stołem. Wyciągnęłam różdżkę.
-Reparo.- powiedziałam spokojnie. Zamiast kawałków szkła pojawiła się szklanka.
-Dzięki.- warknął Albus, najwyraźniej niezadowolony z moich zdolności magicznych, podniósł szklankę i zaczął znów jeść.
Teraz dopiero dotarły do mnie słowa dyrektorki. Co za idiota mógł przydzielić Ślizgonów z Gryfonami?! Przecież my się tam prędzej pozabijamy, zanim wyruszymy gdziekolwiek.
-Wyjazd jest na celu bliższego poznania się, a teraz możecie już iść na lekcje.- powiedziała niezwykle spokojnym tonem.
Wstałam od stołu i nie czekając na Emily, Clary czy Albusa, ruszyłam w stronę wyjścia. Jestem zła. Nie mam pojęcia ile ten wyjazd będzie trwał, ale mam cichą nadzieje, że jak najkrócej. Zaraz, zaraz. Zatrzymałam się w połowie korytarza, nie zważając na uczniów, którzy na mnie wpadali klnąc pod nosem. Oni wpadali na mnie, a ja wpadłam na świetny pomysł.


***

-Emily! Zatrzymaj się!- krzyczałam, a mój głos odbijał się echem o wszystkie ściany korytarza.
-Co?- zapytała, nie tym miłym i delikatnym tonem co zwykle, teraz była rozdrażniona.
-Coś się stało?- zapytałam podchodząc do niej.
-Nie, ale…No dobra, chodź.- zanim zdążyłam się zorientować co się dzieje, byłam ciągnięta za nadgarstek w stronę biblioteki. Emily pchnęła ostrożnie ciężkie drzwi i wepchnęła mnie do środka. Znów poczułam ucisk na nadgarstku, dziewczyna ciągnęła mnie daleko pomiędzy regałami. Zatrzymała się nagle przez co na nią wpadła przewracając przy okazji kilka książek.
-Emily, gadaj o co chodzi.- rozkazałam typowym Ślizgońskim tonem. Mamy nie całą godzinę do następnych zajęć, więc chciałam mieć tę rozmowę już za sobą.
-Mam kilka rzeczy ci do powiedzenia.- zaczęła, unikając mojego spojrzenia, jakby sufit był ciekawszy.
-Gadaj, mamy tylko godzinę!- syknęłam poganiając ją.
-Okej. Pierwsze co chciałam powiedzieć, to to, że pokłóciłam się z Clary.
-Ale…
-Ciii!- przerwała mi tak jak ja przerwałam jej- Poszło o to, że rozmawiałam z Albusem! Rozumiesz? Ona była zazdrosna tylko dlatego, że zamieniłam z nim zaledwie kilka zdań!
-A o czym rozmawialiście?
-Eh…- tutaj Emily podrapała się po głowie- O spotkaniu się na tym wyjeździe, wiesz, bo Albus planował zrobić w nocy coś w stylu imprezy, spotkania…
Że co? Albus planuje jakieś spotkania? I nic mi o tym nie powiedział?! Bezczelny, arogancki… Ślizgon. Nie wiem czemu go tak nazwałam. Co ja paplam, przecież on jest w stu procentach Gryfonem!
-No widzisz. Ona była o to zazdrosna! Jeśli to wszystko co mi miałaś do powiedzenia to już będę szła.- powiedziałam i już chciałam zrobić kilka kroków, ale Emily złapała mnie za ramię i gadała dalej.
-To nie wszystko- tu zdobyła się na odwagę spojrzeć mi w oczy.- Słyszałam rozmowę Scorpiusa i Berta.
-Jaką rozmowę?- zapytałam wyczuwając nutkę przerażenia pod koniec zdania. Cholernie mnie interesuje co oni tam sobie gadają, a szczególnie po tym incydencie na szlabanie.
-Mówili o jakimś planie. O planie związanym z tobą. I chyba to nie był pozytywny plan…
Wiedziałam! Wiedziałam, że cos tu nie gra! Ja im zaraz dam jakieś plany! Zobaczymy jak poradzą sobie z naszym planem…
-Emily. Mam plan.

***

-Scorp! Zaczekaj!- krzyk Berta w ogóle mnie już nie interesował. Teraz potrzebuję chwili spokoju.
-Scorpius! Stój.- poczułem lekki nacisk na ramieniu. To Bert mnie dognił, a teraz opiera się o moje ramie próbując złapać oddech.- Mamy teraz Transmutację, a nie Eliksiry.- powiedział uwalniając mnie z nacisku na ramieniu. Razem z nim, nie dziękując za pomoc, ruszyłem kierunku Sali od Transmutacji. Jak w ogóle mogli przydzielić nas z Gryfonami?! To nie logiczne. Może oni myślą, że uda im się nas pogodzić? Pff, nigdy im się to nie uda.
-Scorp, nad czym tak myślisz?- zapytał Freddy, nawet nie zauważyłem kiedy do nas podbiegł. Nie zwróciłem jednak na niego uwagi, co chyba nie było dla niego dziwne. Zwykle ignorowałem pytania, na które po prostu nie mam ochoty odpowiadać. Sam już nawet przywykłem do mojego, dość częstego, milczenia.
Doszliśmy do sali od Transmutacji. Eh, no cholera jasna! Znów z Gryfonami! To chyba jakaś paranoja.
Tłum uczniów wbiegło do sali, zajmując miejsca. Usiadłem obok Berta, przez czterdzieści pięć minut nie wytrzymałbym radosnego głosu Freddy’ego, na szczęście Freddy usiadł z Nickodemem.
-Ej, patrz, tam jest ta Weasley.- szepnął Walker wskazując wzrokiem dziewczynę siedzącą zaledwie jedną ławkę dalej.
-No i?- zapytałem tonem typowym dla Ślizgona i ani chwili dłużej nie wpatrywałem się w faliste, rude włosy dziewczyny. Głupio się z tym wszystkim czuję. Nie mogę odmówić Bertowi i Freddy’emu, bo nazwą mnie tchórzem. Eh, ciężko jest być Ślizgonem.
-Nie pamiętasz naszego planu?- zapytał, a ja musiałem udawać, że zapomniałem.
-Nieee…- odpowiedziałem- No dobra, a niech cię trol górski zgniecie!- przekląłem na Berta i zacząłem się rozpakowywać. Czasami zerkałem w stronę Weasley- taka była część planu, ale ona jak na złość mnie ignorowała!

***

-Emily! Chodź, siadaj ze mną!- powiedziałam wskazując miejsce obok mnie. Longbottom usiadła i zaczęła się rozpakowywać.
-Za nami siedzi Scorpius.- powiedziała blond włosa.
-Wiem, nie będę na niego zwracać uwagi. Wiem, że to go denerwuje.- powiedziałam pewnym tonem i zaczęłam robić to co robi Emily. Nie mam zamiaru się zaplątać w ten jego plan! Z resztą, NASZ plan jest o wiele lepszy od ICH planu. Jutro mamy ten wyjazd, a tam się dopiero zacznie!
-Witajcie!- powiedziała pani Woddy przechodząc pomiędzy ławkami. Jej ciemna, długa szata, układała się falami tuż za nią, gdy ta szła szybko w kierunku swojego biurka.
-Rose, coś nie tak?- zapytała Emily, chyba zauważając mój nieprzytomny wyraz twarzy. Tak, jest coś nie tak. I to „coś” to nie była jakaś tam sprawa. Mam wielką ochotę znów spojrzeć na Scorpiusa, na jego chłodne oczy- nie. Nie mogę!
-Wszystko jest jak najlepiej- powiedziałam ciepło i uśmiechnęłam się do koleżanki. Od kiedy ja, AŻ tak dobrze kłamię? Chyba mogę to uznać za zaletę. Tak. Dla mnie to zaleta. Dlatego tak łatwo mogłam powiedzieć Scorpiusowi, że mi na nim zależy.

***

To nie jest takie łatwe! Ale ja się wplątałem! Oczywiście mam na myśli ten głupi plan. Na tym szlabanie, jak rozmawiałem z Weasley, to powiedziałem jej coś, czego nie powinienem powiedzieć. A nawet kilka rzeczy.
Miałem ją tylko pocałować i wyjść! No tak, racja, zrobiłem tak, ale to nie o to teraz chodzi! Chodzi o to, że powiedziałem jej o tym, że miałem wybór! To miało zostać tylko dla mnie. Ale najdziwniejsze było to, że ona również wybierała. W ogóle te słowa same ze mnie wypłynęły! Gdy się spojrzy w jej głębokie, brązowe oczy to…
-Panie Malfoy!- profesor Woddy obudziła mnie z zamyśleń. Najgorsze było jeszcze przede mną. Cała sala śmiała się ze mnie, że zapatrzyłem się w Weasley! Oczywiście zaprzeczałem, lecz po chwili do mnie dotarło, że to była najzwyklejsza prawda.
I jeszcze potem powiedziałem jej, że mi na niej zależy! Ja nawet tego nie przemyślałem! To nawet nie była część planu! Po prostu te słowa same jakoś…
-PANIE MALFOY!- eh, ta baba nigdy nie da mi spokoju!
-Tak?- pytam najdelikatniej jak mogę, lecz i tak mi to nie wyszło.
-Niech pan odpowie na moje pytanie…
-Jakie pyt…
-Trzeba użyć najpierw zaklęcia zwalniającego.- usłyszałem delikatny i słodki głos Wesaley, zaraz. Czy ja pomyślałem „słodki”?!
-Bardzo dobrze, Rose. Dziesięć punktów dla Gryffindoru.- pani Woddy odsunęła się ode mnie i kontynuowała lekcję.

***

-Rose, wiesz gdzie są moje adidasy?- zapytała Clary wpychając na siłę jakiś fioletowych sweter do swojego kufra.
-Nie mam pojęcia. Może Emily gdzieś je widziała…
-Emily! Masz moje adidasy?
-Przecież leżą pod twoim łóżkiem.- Emily przewróciła oczami i dalej się pakowała.
Mam już chyba wszystko spakowane. Jeszcze tylko kilka par skarpet.
-Ej, a wiecie w końcu na ile dni tam jedziemy?- zapytałam.
-Na ile dni? My tam jedziemy na dwa tygodnie!- zaśmiała się Clary.
Cholera jasna! Nie, nie, nie i jeszcze raz nie! Nie dość, że ledwo wytrzymuję Ślizgonów mijających mnie na korytarzach, to teraz będę musiała iść z nimi krok w krok przez dwa tygodnie! To prawie tak jakbym sama była Śli…Ogarnij się! Masz o tym nie myśleć i…
-Rose, wszystko okej?- zapytała Emily obciążając mnie poważnym spojrzeniem. Teraz dotarło do mnie, że mam zaciśnięte brwi i przygryzam wargę, zawsze tak robię gdy jestem na granicach wytrzymałości moich nerwów.
-Nie. Nic nie jest okej.- przyznałam. Mam dość tych kłamstw. Widzę jak Clary siada na swoim łóżku i również uważnie mi się przygląda.
-Nie chcę być z nimi przez dwa tygodnie tak blisko! Nie chcę!- krzyknęłam i poczułam jak na policzkach rozlewają mi się rumieńce. Powiedziałam prawdę. Nie chcę być blisko nich, bo się wyda, ze jestem do nich podobna. Tak. I tak to się w końcu wyda. Wszyscy zobaczą jaka to wredna Ślizgonka z tej Rose.
-Nie panikuj, mała. Będzie fajnie. Zobaczysz!- pocieszała, a raczej próbowała mnie pocieszyć Emily.
-No właśnie, będzie się tam dobrze bawić.- oczywiście Clary musiała dodać swoje trzy grosze.
-Mam nadzieję, że się nie mylicie.- dodałam z markotną miną i odwracając się do nich plecami, kontynuowałam pakowanie się.

***

-Scorp, nie zapomniałeś czego?- zawołał Bert śmiejąc się razem z Freddy’m.
-Oddawaj!- krzyczałem uderzając go w ramię. Czarny patyk wyleciał z jego ręki, poczym bez problemu go chwyciłem.
-Jak jeszcze raz dotkniecie mojej różdżki to pożałujecie!- krzyknąłem, nadal z uśmiechem na twarzy.
-Dobra, spakowałeś się?- zapytał mnie Bert, za co oberwał kuksańca w ramię.
-Tak, a wy?- zapytałem.
Oboje pokiwali głowami trzymając w ręku kufry. 



2 komentarze:

  1. Nie lubię Clary jest jakaś dziwna...bardzo fajny rozdział. Ciekawe czy Rose "przeżyje " c: idę czytać dalej :3

    OdpowiedzUsuń