"Bo każdy musi mieć ten swój pierwszy 'trudny wybór'..."
-Wybieram... - zaczęłam, ledwo poruszając ustami- wybieram Gryffindor- Słowa same wypłynęły mi z ust, bez żadnego przemyślenia. Czy dobrze wybrałam?
-Gryffindor!- Wykrzyknęła tiara. Poczułam jak McGonagall ściąga mi ją z głowy. Cisza, głucha cisza, jedyny głośny pisk w mojej głowie. Ledwo wstaję z stołka. Jakaś osoba ciągnie mnie w stronę stołu. Cały czas odwracam się w stronę stołu Slytherinu. Widzę Scorpiusa, na jego twarzy maluje się rozczarowanie, widzę, jak odwraca ode mnie wzrok, unika mojego spojrzenia. Udaje, że sufit jest o wiele ciekawszy.
-Rose!- głos Albusa przerywa głuchą ciszę w mojej głowie.- Siadaj!- powiedział wskazując miejsce obok niego. Niepewnie siadam, nie spuszczając wzroku z Scorpiusa.
-Wiesz, czemu tak długo Tiara cię przydzielała?- Zapytał Potter.
-Nie mam pojęcia- skłamałam. Nikomu nie powiem, że miałam wybór. To będzie moja tajemnica, nawet nie wiem czy to dobrze, że Tiara tak mi zaufała. Z resztą, wydaje mi się to naprawdę dziwne.
***
-Pierwszoroczniaki! Za mną!- mówił jeden z prefektów z Gryffindoru. Wszyscy pierwszoroczniacy szli za prefektami po szerokich schodach. Minęliśmy się z Ślizgonami. Spojrzałam w stalowe oczy Scorpiusa, były przeszyte smutkiem, ale też zdziwieniem. Szybko jednak odwrócił wzrok. Poczułam jak Albus szturcha mnie w ramię.
-Ej, to jest Ślizgon, zapomnij o nim.- Powiedział obojętnym tonem. Miał rację. Powinnam zapomnieć.
Przypomniały mi się słowa mojego ojca "I uważaj na Ślizgonów...", chyba miał rację, w końcu, chyba nie bez powodu Gryfoni gryzą się z Ślizgonami.
-A tu jest Pokój Wspólny Gryfonów!- Powiedział jeden z Prefektów.- Hasło brzmi Protego...
-A "protego" to nie jest zaklęcie?- zapytał niski chłopiec stojący za mną.
-Tak.- Odpowiedział Prefekt, chłopak ma na imię Teddy.
Przeszliśmy pod obrazem Grubej Damy i znaleźliśmy się w dużym pomieszczeniu. Dużo foteli, półek z książkami i dwa piecyki. Wszystko ozdobione w czerwonych i złotych barwach, chyba gdyby były zielono-szare bardziej by mi odpowia...nie. Miałam zapomnieć.
-Tam są dormitoria dziewcząt a tam chłopców!- Powiedział Teddy wskazując jedną ręką w prawo drugą w lewo.- Niestety chłopcy, ale wy nie możecie wejść do dormitorium dziewcząt, lepiej nie próbujcie...- Mówiąc to, odwrócił się do grupki chłopców, w której stał Albus i mrugnął.
Prefekci pozwolili nam iść do dormitorium i się rozpakować. Jedna z Prefektów, dziewczyna, miała na imię Johanna, porozdzielała nas po dormitoriach.
-Rose Weasley, Emily Longbottom, Clary Engoy, pierwsze dormitorium- Powiedziała Johanna uśmiechając się szeroko. Ja i dwie inne dziewczyny wystąpiły z tłumu i razem weszłyśmy do naszego dormitorium.
Przed nami pojawiło się spore pomieszczenie. Stały w nim trzy łóżka. Jedno obok okna, drugie przy ścianie niedaleko drzwi i trzecie pod ścianą na przeciwko okna. Ściany były złoto-czerwone, cały pokój ozdabiał bogaty dywan z godłem Gryffindoru.
-Ja zajmuję to przy oknie!- Wykrzyknęłam zanim dziewczyny zdążyły się zorientować co się dzieje.
Obok każdego łóżka była szafka nocna. Obok mojego łóżka była też większa szafa, którą chyba będziemy musiały dzielić. Wszystko było złoto-czerwone, tych samych kolorach były zasłony od naszych łóżek. Usiadłam na swoim łóżku przypatrując się dziewczyną. Obie były ode mnie wyższe. Jedna z nich miała krótkie, do szyi, czarne, proste włosy. Ciemne, duże, skośne oczy i żółtawą cerę. Druga miała długie blond włosy aż do brzucha, lekko falowane. Ogromne niebieskie oczy i piękny uśmiech.
-Jestem, Rose, Rose Weasley.- Przywitałam się.- A wy?
-Ja jestem Clary- Powiedziała skośnooka.
-A ja, Emily.- Odezwała się blondynka. Dziewczyny dogadały się w sprawie łóżek, Emily zajęła to przy drzwiach. Zaczęłam się rozpakowywać.
Dalej w głowie dudniły mi słowa Tiary "Wybieraj...", dlaczego tylko ja miałam wybór? Ciekawe jakby wyglądało życie w Slyth...nie. Miałam o tym zapomnieć! Nie miałam, żadnego wyboru. Tiara SAMA przydzieliła mnie do Gryffindoru.
Skończyłyśmy się rozpakowywać, każda z nas usiadła na swoim łóżku.
-Wiecie, skoro, jesteśmy w jednym dormitorium, aż na siedem lat, to chyba dobrze byłoby się poznać, co? Wiecie, taka przyjaźń na siedem lat, albo i na dłużej.- Powiedziała blondynka. Ma bardzo łagodny głos, lekko piskliwy.
-Mój tata zna twojego ojca.- Powiedziałam po chwili namysłu.- Neville Longbottom, prawda?
-Tak.- uśmiechnęła się szeroko.- a twój to Ronald Weasley, tak?
-No!- Krzyknęłam. Już polubiłam tę dziewczynę. Clary jednak siedziała cicho, lecz po chwili zapytała.
-Może zagramy w dwadzieścia pytań?
-Co to za gra?- Zapytałyśmy jednocześnie z Emily, po czym posłałyśmy sobie miłe uśmiechy.
-Ja zadaje pytanie na przykład Rose, potem Rose wybiera sobie kogo się zapyta, a potem osoba, która była pytana, pyta.- Wyjaśniła.- Ale lepiej jak usiądziemy bliżej siebie, może usiądźmy na dywanie.
Tak tez zrobiłyśmy, może ta gra uwolni mnie od ciągłych myśli o blondynie ze Slytherinu.
-Ja pytam się Rose- zaczęła Clary- Do jakiego domu chciałaś pójść, gdy przyjechałaś do Hogwartu?- zapytała.
-No wiesz, ja chciałam być w tym samym domu, co mój kuzyn, Albus.
-Albus to twój kuzyn?- zapytała Clary- on jest taki ładny i słodki!
-Ładny i słodki to może być pedał!- usłyszałyśmy chłopięcy głos zza naszych drzwi.
-Albus! Wszystko zepsułeś!- kolejny, tym razem inny głos wydobył się zza drzwi. Automatycznie, wszystkie wstałyśmy. Podbiegłam do drzwi i z mocnym zamachem, otworzyłam je. Nagle na mnie wpadł Albus, obok niego stał jakiś chłopak o rudych włosach.
-Albus?! Jakim cudem się tutaj przedostaliście? Przecież prefekci mówili, że chłopcy nie mają tu wstępu!
-Hokus, pokus, czary, mary, droga kuzyneczko.- Powiedział śmiejąc się.
-Jak mogłeś nas podsłuchiwać?!- Wykrzyknęłam uderzając go mocno w ramię.
-Normalnie? Skoro udało nam się tu przyjść, to musieliśmy skorzystać z sytuacji.- Powiedział- To jest Oscar- Dodał wskazując kolegę obok.
-Fajnie, a teraz spadajcie, bo powiem prefektom!
-Zaraz, zaraz!- powiedział Albus przepychając się do naszego dormitorium.- Która powiedziała, że jestem ładny i słodki?- zwrócił się do dziewczyn. Podeszłam do niego i pociągnęłam za jego czarną czuprynę i wygoniłam go za drzwi.
-Do widzenia, Albusie.- Powiedziałam i zatrzasnęłam mu drzwi przed nosem. Wyjęłam różdżkę i wypowiedziałam zaklęcie.
-Muffliato!- znałam to zaklęcie od matki. Trenowałam je w domu.
-Uau! Świetne zaklęcie, Rose!- Pochwaliły mnie dziewczyny, po czym wróciłyśmy do gry.
-Teraz, ja pytam Emily!- powiedziałam- jak nazywa się twoja mama?
-Luna Lovegood, to jej nazwisko panieńskie, teraz jest Longbottom.
-Luna Lovegood to przyjaciółka moich rodziców!- Wykrzyknęłam.
-A jak nazywa się twoja mama?- zapytała.
-Hermiona Granger.- Powiedziałam dumnie, wiedząc, że moja matka była wzorową uczennicą.
-Teraz pracuje w Ministerstwie Magii?- zapytała Clary
-Tak, dokładnie. A mój tata jest aurorem!- Oznajmiłam, z równie dużą dumą.
-Teraz, ja pytam- oznajmiła Emily.- Clary, czemu podoba ci się Albus?- zapytała chichocząc.
-No, bo on jest słodki, no!- Westchnęła Clary. Nie rozumiem jej.
-Teraz ja pytam się Rose...- oznajmiła Clary- kto ci się podoba?
-Nikt, przecież nikogo jeszcze nie poznałam...- odpowiedziałam nie do końca zgodnie z prawdą.
-Taa, mhm...- Powiedziała Clary i Emily.
-Widziałam jak patrzyłaś się na Scorpiusa!- Wykrzyknęła Clary.
-Skąd go znasz?- zapytałam zamiast zaprzeczyć.
-Proszę cię, każdy go zna, jest bardzo przystojny jak na jego wiek...- Tutaj niestety Clary miała rację.
-Nie lubię go!- Powiedziałam.
-Hahaha! Proszę, cię. Kogo ty chcesz oszukać...- zaśmiały się, po czym Emily dodała.- jest już późno, lepiej pójdźmy spać. Jutro, mamy pierwszą lekcję ze Ślizgonami, z twoim Scorpiuskiem! Hahahaha!
Uderzyłam Emily łokciem w ramię i udawałam obrażoną. On wcale nie jest "moim" Scorpiusem! Mimo tego i tak poczułam na moich policzkach wielkie rumieńce.
***
-Rose, wstawaj!- obudził mnie łagodny głos Emily. Leniwie otworzyłam oczy, a poraził mnie promień jesiennego słońca.- Zaraz mamy śniadanie.
Nie chętnie wstaję z łóżka. Idę do łazienki, w której się myję i przebieram. Przed drzwiami od naszego dormitorium czekają na mnie Emily i Clary.
-No to teraz…- Emily zamyśliła się na chwilę- teraz Transmutacja z Ślizgonami- przy ostatnim słowie szturchnęła mnie lekko w ramię.
-Przestań- rozkazałam, jeszcze zaspanym głosem.
Wyszłyśmy z dormitorium i wróciłyśmy do Pokoju Wspólnego. Na jednym z foteli siedział Albus. Był wyraźnie pochłonięty czytaniem. Nie mogłam zmarnować takiej okazji…
Cicho, na palcach podchodzę do tyłu jego fotela. Wyciągam różdżkę.
-Levicorpus!- wymawiam cicho i podziwiam. Albus powoli leci do góry tam gdzie wskazuję różdżką. Pokój Wspólny wypełnia się śmiechem. Emily i Clary chichoczą za moimi plecami.
-Rose! Przestań!- krzyczał wymachując książką. Po chwili rzucił nią we mnie. Różdżka wypadła mi z ręki, co skończyło się bolesnym upadkiem Albusa.
-To za to, że nas podsłuchiwałeś- powiedziałam z miną pełną wyższości.
-Zapłacisz mi za to!- powiedział, ale uśmiech nie schodził mu z twarzy. Razem z dziewczynami opuściłyśmy Pokój Wspólny i ruszyłyśmy w stronę Wielkiej Sali.
-Albus wyglądał tak słodko w powietrzu!- wzdychała Clary.
-Weź dziewczyno przestań, bo się porzygam.- Powiedziałam robiąc minę pełną obrzydzenia. Co ona widzi w Albusie? No, okej, okej, jest zabawny i muszę przyznać, że ma fajne włosy, ale co po za tym? Nie rozumiem „zakochania”.
Wchodzimy do Wielkiej Sali. Panuje tu duży chaos i jest bardzo głośno. Najgorsze przede mną. Przejść teraz obok stołu Slytherinu nie patrząc na Scorpiusa. Czuję jak wszystkie mięśnie mi się napinają. To tylko Ślizgon. To tylko Ślizgon…
Siadam razem z Clary i Emily przy stole Gryfindoru i biorę się za śniadanie. Po chwil do stołu podchodzi Albus, posyła mi „obrażone” spojrzenie. Zbyt dobrze go znam. Wiem, że coś knuje.
Albus siada obok mnie.
-Jak tam, stres przed pierwsza lekcją?- pyta nie patrząc na mnie.
-Nie, absolutnie, kuzynie.- odpowiadam równie sztywno. Ledwo hamuję śmiech.
-Wiesz, że mamy ze Ślizgonami, prawda?- serce zaczyna bić szybciej, a mi robi się niedobrze.
-Wiem- dalej zachowuję ten sam sztywny głos.
-Tylko się nie porzygaj ze stresu.- prychnął.- patrz, Scorpius się na ciebie patrzy- po tych słowach uniosłam wzrok i spojrzałam się na stół Ślizgonów. Przez ledwo ułamek sekundy widziałam jego stalowe oczy, jednak szybko odwrócił wzrok.
-Nie stresuje się- okłamywałam, chcą okłamać też i siebie.
-Taaa… mhm, a ja nie jestem słodki.- Powiedział. Nigdy nie grzeszył skromnością. Zdążyłam się już do tego przyzwyczaić.
Spojrzałam się na Clary. Zauważyłam, że ma rumieńce na twarzy i lekki uśmiech. Cały czas wpatrywała się w talerz, grzebiąc w nim co chwila widelcem. Mogłabym jej dokuczyć, ale czemu mam taką myśl? Przecież to moja przyjaciółka, dziwne.
***
Idziemy po głośnych korytarzach Hogwartu. Pełno uczniów teraz śpieszy się na lekcje, my też, ale ze względu na to, że jesteśmy „młodsi”, zostajemy brutalnie popychani przez starszych pod pretekstem „starsi mają pierwszeństwo”.
Czuję, że jest mi niedobrze. Przez najbliższe czterdzieści pięć minut będę w jednej sali z Scorpiusem.
-Ej, Rose, nic ci nie jest?- zapytała Clary. Nie mam siły na odpowiedź.
Dochodzimy do sali. Wszyscy wbiegają do środka, po kilku sekundach w pomieszczeniu roi się od pierwszoroczniaków z Gryffindoru i Slytherinu. Zajmuję jedno z miejsc przy ławce wybranej przez Emily. To nie był dobry wybór. Od Scorpiusa dzieli mnie zaledwie metr. Siedzi przede mną.
Do sali wchodzi niska, otyła kobieta. Ma groźne spojrzenie, karmelowy odcień skóry, czarne długie włosy upięte w kok. Wredny wyraz twarzy- już jej nie lubię.
-Witajcie, usiądźcie.- rozkazała ostrym tonem. Wszyscy posłusznie usiedli. Kobieta stanęła przodem do nas i powiedziała.
-Nazywam się, Hellen Woddy.- powiedziała, dalej utrzymując surowy wyraz twarzy.- Będę was uczyć transmutacji.
Kobieta usiadła przy swoim biurku. W mojej głowie zrodził się świetny plan.
-Otwórzcie książki na stronie piątej, przeczytajcie wszystko, a następnie zróbcie wszystkie ćwiczenia.- po jej słowach wszyscy jęknęli- nikt nie miał ochoty na takie zaklęcia.
Zauważam w rogu sali duży, ozdobny wazon pełen wody, w nim są cztery kwiaty. Wyciągam różdżkę, jedynie Emily to widzi.
-Co ty wyprawiasz?- pyta.
-Zaraz zobaczysz.- mówię i uśmiecham się szeroko.
-Wingardium Leviosa- szepczę, wskazując różdżką w wazon. Wazon unosi się lekko, spoglądam na Hellen- nic nie zauważyła, czyta podręcznik. Kieruję różdżką, a wazon leci w jej stronę. Kilka uczniów zauważyła to, w tym Scorpius. Blondyn zaczął się rozglądać i spojrzał na mnie, jednak to tylko Ślizgon- zignorowałam jego spojrzenie, tak jak on ignorował moje. Dzban był już blisko nauczycieli- teraz albo nigdy. Chlust! Wazon przechylił się i wylał całą wodę na profesor Woddy. Kobieta podskoczyła wrzeszcząc.
-Kto to zrobił?!- pytała łapiąc się za mokre włosy. Scorpius wstaje. Co on wyprawia?
-Ja- mówi. Jak dawno nie słyszałam jego głosu, taki przyjemny…nie. To Ślizgon. Tylko Ślizgon!
-To ja!- krzyknęłam wstając. Słyszę, że wszyscy obracają głowy w naszą stronę, Scorpius też się na mnie spojrzał. Złapaliśmy kontakt wzrokowy, który szybko przerwałam- tak jak robił on.
-Nie, to JA.- powiedział, tym razem zwracając się do mnie.
-DOSYĆ!- wydarła się profesor.- dzisiaj OBOJE macie szlaban, dziś po lekcjach. Trzy godziny będziecie sami zamknięci w sali, nie mam czasu się nad wami użerać! I zapomnijcie o różdżkach podczas szlabanu!- powiedziała, już chciała skończyć, ale musiała jeszcze dodać- odejmuję dwadzieścia punktów i Slytherinowi i Gryffindorowi!
Super. Po prostu super. Ja i Scorpius sami. Zamknięci w sali. Przez trzy godziny.
***
Idę chłodnymi korytarzami Hogwartu. Słyszę tylko jak moje kroki odbijają się echem od ścian, na zmianę z bębnieniem deszczu o okiennice. Jest około piętnasta, nawet nie zdążyłam zjeść obiadu, pora na szlaban. Szlaban z Scorpiusem. Tylko czemu powiedział, że to on rzucił zaklęcie? To było chore.
Podchodzę do drzwi od Transmutacji, stoję przed nimi, nie chcę tam wchodzić. A może lepie jak wejdę, będę to mieć za sobą. Uchylam delikatnie drzwi. Wita mnie ciemna sala, jedynym źródłem światła jest ogień radośnie tryskający w kominku. Wchodzę do środka i rozglądam się. Przy jednej z ławek siedzi Scorpius. Obserwuje kominek.
-Cześć.- witam się z nim, ale on, ani nie drgnął.
-Cześć!- mówię, prawię krzyczę, ale nic. Poczułam jak żywy ogień wyskakuje mi na policzkach. Jak on tak może? Ignoruje mnie, bo co, bo jestem z Gryffindoru?
Skrzyżowałam ręce na piersiach i usiadłam w ławce stojącej jak najdalej od niego. Nonszalancko odrzuciłam do tyłu, swoje rude, gęste i delikatne włosy, po czym co chwila rzucałam Malfoy’owi gniewne spojrzenia. Tak, wiem, że on siedzi do mnie tyłem, i że tego nie widzi, ale daje mi to w pewnym stopniu satysfakcję.
Słyszę huk. To profesor Woddy weszła do środka. Ja, i niestety Scorpius, odwróciliśmy do niej wzrok.
-Witajcie. Jesteście bardzo punktualni. To dobrze o was świadczy.- Powiedziała niezwykle sztywnym głosem.- Niestety, muszę was zostawić samych, mam dużo papierów do
wypełnienia, ale najpierw oddajcie mi różdżki.
Bez różdżki czuję się niebezpiecznie. Czuję się naga. Różdżka to przecież cała moja moc. Kobieta wystawia do nas rękę, czekając, aż podamy jej naszą ostatnią deskę ratunku. Nie chętnie wstaję i podaję jej różdżkę. Scorpius, najwyraźniej czekał, aż ja najpierw oddam i wrócę na miejsce, bo kiedy tylko usiadłam, on jakby porażony prądem, wstał i podał różdżkę pani profesor.
-Tylko proszę was, nie mówcie dyrektor McGonagall o tym ,że was zostawiam samych. Po prostu wam bardzo ufam.- Powiedziała. Oboje pokiwaliśmy głowami, chociaż w głębi serca wiem, że jeżeli jeszcze raz ten babsztyl da mi szlaban, to McGonagall się o tym dowie, i to w bardzo szybkim czasie. Kobieta wyszła i zamknęła drzwi. Po huknięciu nastała grobowa cisza, mam nadzieję, że zostanie tak przez te trzy godziny. Jestem zła na Scorpiusa. Nie, jestem raczej wściekła. Jak on może tak mnie olewać? Nagle słyszę ciche pukanie. Co sekundę. Patrzę na Scorpiusa- to on, stuka palcami o ławkę, chyba się stresuje.
-Możesz przestać?!- pytam się, o wiele za ostro, co go tylko rozdrażniło. Nic nie powiedział- pukał w ławkę dalej, tyle, że głośniej. Okej. Rose, uspokój się. To tylko Ślizgon… To tylko Ślizgon… To tylko Śli… No cholera jasna! Wstaję z ławki, to ciągłe pukanie w drewno mnie wytrąca z równowagi. Szybkim krokiem podchodzę do… tego Ślizgona, staję przed ławką. Nawet nie podniósł wzroku, a na jego twarzy widniał złośliwy uśmiech. Uderzam pięścią o ławkę. Nie wiem co chciałam tym osiągnąć, teraz tylko boli mnie dłoń. Ale przynajmniej Scorpius zwrócił na mnie uwagę.
-Mógłbyś przestać nerwowo stukać w ławkę?!- zapytałam piorunując go wzorkiem, nawet nie zdałam sobie sprawy z tego, jak moja twarz, jest blisko jego twarzy. Nasze spojrzenia się spotykają. Widzę jak ogień z kominka odbija się w jego źrenicach. Ma rażące, stalowe oczy. Tak jasne, że aż muszę kilka razy mrugnąć.
-Mógłbym… Ale nie przestane.- powiedział siadając okrakiem. Bezczelność. No, ale cóż czego mogłam spodziewać się po Ślizgonie. Odwróciłam się i już chciałam odejść, ale usłyszałam jego ironiczny śmiech. Odwracam się tak szybko, że włosy dalej mi falują na plecach.
-Mówiłem ci już, że masz ładne włosy?- pyta ironicznie.
-Zamknij się! Stul pysk!- nie wytrzymałam. Nie mogłam dłużej udawać, że mam gdzieś jego zachowanie. W oczach miałam iskry, na policzkach wylały mi się rumieńce, rumieńce z wściekłości. Zauważam w jego oczach przerażenie. W tej chwili pozwoliłam sobie na odwrócenie ról.
-Co, boisz się?- zapytałam ironicznie prychając. Miałam niezwykły talent do ironii.
Nie otrzymałam odpowiedzi. To zabrzmiało jak potwierdzenie- cisza jest potwierdzeniem, boi się.
-Boisz się.- mówię i obciążam go wzorkiem, pozwoliłam sobie na najbezczelniejszy na jaki było mnie stać.
-Jesteś tchórzem!- krzyczę aby mu dogodzić. Może na pierwszy rzut oka wyglądam na wściekłą, odważną, żądną zemsty. Ale w środku coś mi się kroi. Jak mogłam tak na niego nakrzyczeć? Ręce mi się trzęsą. Oczy powoli zachodzą mi łzami, światło z kominka idealnie oświeca połowę mojej twarzy, może tego nie zauważy.
-Nie jestem tchórzem.- to było najgorsze co mógł w tej chwili powiedzieć.
-Gdybyś nie był to byś mnie nie ignorował!- wrzeszczę.- Nie ignorowałbyś mojego spojrzenia, nie ignorowałbyś mojego powitania, nie ignorowałbyś mnie!- krzyczę, aż czuję ucisk w klatce piersiowej- Boisz się. Boisz się opinii innych Ślizgonów! Boisz się ich zdania! Jesteś…- w tym momencie Scorpius wstał z krzesła, nie zwróciłam jednak na to uwagi- Jesteś tchórzem. Co z tego, że jestem w Gryffindorze. No do cholery jasnej, dlaczego ty mi to robisz?
-Co ci robię?- zapytał, był przerażony.
-Ciągle biegasz po mojej głowie, no normalnie, nie mogę myśleć normalnie- powtarzałam się, ręce zaczęły mi mocniej drżeć, zaraz się rozryczę.- Nie mogę spać, jeść kiedy wiem, że jesteś Ślizgonem.- gorąca łza spłynęła mi po policzku, przez załzawione oczy zdołałam zauważyć rumieńce na twarzy Scorpiusa.- Dlaczego mi to robisz?
-A mogłem wybrać ten pieprzony Gryffindor- powiedział. Łzy odsłoniły mi oczy. Co on powiedział? Czy ja usłyszałam „wybrać”?!
-Jak to wybrać?!- zapytałam, znów za ostro, powinnam nad tym popracować.
-Tira dała mi wybór- unikał mojego spojrzenia- kazała mi wybierać, albo Slytherin, albo Gryffindor.
Serce wali mi jak szalone. Ja też miałam wybór. Pomiędzy tymi samymi domami. To nieprawdopodobne.
-Ja też.- mówię przez łzy, chyba teraz Scorpius zauważył, że płakałam, bo podszedł bliżej.
-Ty… też?- zapytał, na jego twarzy można było zobaczyć ulgę.
-Tak, mogłam wybrać Slytherin.
-Czyli ci na mnie zależy?- zapytał, pierwszy raz od długiej chwili patrzył mi prosto w oczy.
-Tak.- słowa same wypłynęły mi z ust, a rumieńce powróciły, tym razem większe i ostrzejsze.
-Serio?- zapytał podchodząc jeszcze bliżej.
-Nie upokarzaj mnie już, okej? Chociaż tyle mógłbyś sobie darować.- chwycił mnie za rękę. Przez moje ciało przepłynęła fala ciepła, którą nadal czuję.
-Nie upokarzam. Ja też cię naprawdę lubię...- huk, to profesor Woddy weszła do sali.
-No moi drodzy, koniec szlabanu, i ma mi coś takiego się nigdy nie powtórzyć!
Scorpius zbliża się do mnie i delikatnie całuje mnie w usta. Ledwo oderwał się ode mnie, a już wyszedł z sali zabierając różdżkę. Kolejna fala ciepła przepływa po moim ciele. Co to miało znaczyć?
Teddy to dziecko Lupina i Tonks? Chyba gdy oni poszli do Hogwartu to on już go skończył no chyba, że to nie on to przepraszam. I serio oni mają 11 lat i już wielka miłość? I naprawdę przepraszam, że się tak czepiam, ale taka już moja natura ;)
OdpowiedzUsuńTutaj chodziło o innego Teddy'ego ;) Nie, tu nie ma żadnej wielkiej miłości, zaczyna się od takich, igraszek pomiędzy nimi. I oczywiście, że się nie czepiasz, po to są komentarze, aby komentować, prawda? :)
UsuńTen komentarz został usunięty przez administratora bloga.
OdpowiedzUsuń